Łańcuch czasów 1
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 04 2011 23:51:09
1.
- Morze – Norwegia ocknął się z zadumy i niezbyt zainteresowany, ale w imię zwykłej grzeczności, podniósł wzrok na stojącego obok wikinga. – Mówiłem, że morze spokojne jak nigdy.
- Tak. Dessverre, Jormungand pożarł ostatnio sześć statków. Zasnął i trawi.
Te oczy… Regnar nie miał w zwyczaju się bać, jemu uczucie strachu po prostu się nie przytrafiało. Swojemu mieczowi ufał jak staremu przyjacielowi i potrafił gołymi rękami powalić renifera, a jednak postać Norwegii powodowała ukłucie lęku. Dotkliwe i bardzo nieprzyjemne. Jego oczy nie były puste. Najgorsze właśnie, że nie były puste. Były pełne różnych rzeczy, których Regnar nie chciał oglądać. Zapobiegawczo wycofał się pod pretekstem zmiany z Thorstenem przy wiosłach. Nie znosił wiosłować, ale w rozrachunku ogólnym wolał wiosłowanie niż stanie w pobliżu otulonego płaszczem Norwegii, o którym słyszał więcej plotek niż o miłosnych podbojach Bjørna, od których często huczał cały Kaupang, a echa tego łomotu odbijały się pieśniami skaldycznymi po całej Skandynawii.
- Ei øy! – krzyknął wesoło Ulf, wychylony przez burtę tak, jakby wyzywał na pojedynek morskie fale i siły grawitacji. – Jeśli maleńka nie straci wiatru w żaglu przybijemy do lądu zanim zdążycie powiedzieć „Wspaniały Ulfie, wybacz nam, żeśmy mieli odwagę wątpić w twoje opowieści o wyspie na zachodzie i nie wierzyliśmy, że się tam Ingolf przeprowadził z całą rodziną”! – wiking zaśmiał się triumfalnie i pobiegł szykować kotwicę do zrzucenia.
- A bodajby cię zaraza, cholerny Ulfie!
- Toke! Pomóż mi położyć maszt! Raskt! Bo się w tę chrzanioną wyspę Ingolfa wbijemy po samą rufę!
- Obróć ster na zatokę! Maleńkiej będzie tam spokojnie!
- Ty to się z nią ożeń może, co?! Psiakrew, wymyśla sobie zatoki…
Statek powoli wpłynął między skały. Kotwica uderzyła ciężko w twarde dno. Z brzegu machał do przyjaciół Ingolf, a obietnica suto zastawionych ław była dla wikingów wystarczającą zachętą, żeby bez żalu opuścić pokład, na którym zapasy ograniczały się do niewyszukanych pasków wędzonego łososia i jeszcze mniej atrakcyjnych kawałków chleba nie pierwszej świeżości. Śmiali się po wyjściu na suchy ląd już niekoniecznie suchą nogą, Ulf domagał się przeprosin jak czegoś niezbędnego mu do życia w stopniu zbliżonym do tlenu, Ingolf zapraszał do domu, a Toke gonił Thorstena, który dla żartu wrzucił mu za kołnierz wyłowioną w płytkiej wodzie rybę.
- Maleńka była bardzo dzielna! Tak szybko tylko ona pływać umie! – twierdził Ulf z pewnością siebie niewzruszoną niczym pasmo górskie. – Ani razu nie zarzuciła!
- Przy takiej pogodzie i stara krypa by nie zarzuciła, matole – Regnar machnął niedbale ręką, a w reakcji na to temperatura powietrza dookoła Ulfa podniosła się o kilka stopni.
- Taaak?! Ty mi po prostu zazdrościsz maleńkiej!
- Kiedy ona nawet nie jest ładna – zarechotał Thorsten. – Smoka na galionie tak żeś wyrzeźbił, że wygląda, jakby mu z jednej strony tanner porosły krótsze!
- Doigraliście się! Wracacie do domu wpław!
Nagle Bjørn zbiegł ze ścieżki i wyciął w krzaki. Zaszumiały liście, a po chwili rozległ się jakiś wysoki pisk. Wikingowie znowu wybuchli śmiechem. Mając Bjørna za kompana podobne sytuacje zdarzały się na tyle często, że interpretacja odgłosów nie wymagała szerszych komentarzy.
- Chyba i w tej twojej dziczy sobie jakąś dziewkę zdybał, Ingolf!
- Córki wszystkie w chałupie zamknąłeś? Bo on żadnej babie nie przepuści! Lytt, jak ta piszczy!
- To… - Norwegia przystanął i zmarszczył brwi, jakby wewnętrznie starał się dopasować dźwięk do znanej sobie gamy odgłosów. – Et barn… To jest krzyk dziecka – szepnął wyraźnie przerażony wynikiem analizy i rzucił się w krzaki za Bjørnem.
Mężczyzna średnio skutecznie próbował złapać coś w wysokiej trawie. Norwegia przypadł do niego, a jedno spojrzenie wystarczyło, żeby zniechęcić go do kłótni o powody wystarczająco ważne, żeby zaniechać gonitwy. Kraj spokojnie wszedł w największe kępy, nachylił się i powoli wyprostował z dzieckiem w ramionach.
- Myślałem, że to królik. Mitt ord! Słowo skalda, myślałem, że to biały królik! – Bjørn podniósł obie dłonie w obronnym geście. – Zobaczcie, jakie ma jasne włosy i ubranko! W krzakach łatwo pomylić z królikiem! – zwrócił się do nadbiegających wikingów.
- Tove mówiła mi, że widziała wczoraj małego chłopczyka w pobliżu domu – Ingolf podrapał się z głębokim namysłem po brodzie; wydawało się, że nawet paciorki nawleczone na końce zaplecionych warkoczyków zaklekotały w sposób wysoce zadumany.
- Co robi tutaj sam? Maleńki jest. I pewnie głodny – Toke zaczął oklepywać kieszenie w poszukiwaniu czegoś jadalnego albo przynajmniej minimalnie szkodliwego dla zdrowia.
- Ciekawe, jak się nazywa i skąd się tu wziął? Dzieci w tym wieku umieją już mówić? – zapytał Regnar, przyglądając się chłopcu. – Ingolf, ty masz dzieciaki! Powinieneś wiedzieć!
- Jaki on śliczniutki! Mogę wziąć go na ręce? – Ulf dla odmiany przejawiał tyle entuzjazmu i radości, że dałoby się nimi spokojnie obdzielić trzy wioski, a i tak jeszcze dużo zostałoby na zapas.
Dziecko spojrzało na niego okrągłymi z przerażenia oczami. Wczepiło się paluszkami w Norwegię, wkładając w tę czynność wszystkie swoje siły. Na wszelki wypadek i w razie, gdyby to nie była wystarczająca oznaka, że nie chce trafić na ręce do kogoś innego, rozpłakało się dla jasności przekazu. W tej chwili jego głos budził współczucie i rozczulenie nawet w okolicznych kamieniach.
- Też bym się popłakał, jakbym zobaczył nad sobą taką paskudną mordę, Ulf – Toke parsknął zduszonym śmiechem.
- Przestraszyłeś go! Zostałeś jego koszmarem z dzieciństwa, pacanie! – mruknął Regnar. – Biedny maluch. Ciekawe, co tutaj robi?
Norwegia przezornie okrył chłopczyka połą płaszcza. Nie chciał sprawdzać, czy twarze innych członków félagu też wzbudzą w nim podobnie pozytywne reakcje.
- Co z nim zrobimy?
- No, nie twoje to zmartwienie, bo ty na pewno nie będziesz miał z nim zbyt dużo do czynienia, Bjørn. Prawie go upolowałeś.
- Odczep się! Ja pomyliłem dzieciaka z kaninet, Thorsten, ale przynajmniej nie rzucam włócznią jakbym był ślepy albo niedowidzący!
- Zabiorę dziecko na statek i dam mu coś do jedzenia – oznajmił Norwegia pewien, że félag wchodzi właśnie w fazę wzajemnego wytykania sobie słabości i błędów, a humanitarniej będzie oszczędzić chłopcu wysłuchiwania, komu kiedy miecz wpadł na mokradłach w bagno, albo w jaki sposób doszło do tego, że sanie Toke straciły obie płozy w ciągu jednej wyprawy kupieckiej na północ. – Idźcie w gościnę i uściśnijcie ode mnie wszystkich domowników. Wypływamy przed zachodem słońca. Hilsen, Ingolf!
- Lepiej nie zaczynaj znowu, Bjørn, bo ci przypomnę jak było z tą rudą jałówką, którą miałeś kupić na targu!
- Moja jałówka to i tak nic przy twoim zmienianiu pękniętego koła w wozie zeszłej wiosny!
- Zamknąć w końcu ryje, idioci!
+ + +
Posadzony na ławie chłopiec najpierw przyglądał się własnym bosym stópkom, potem popatrzył za lewą burtę, ostrożnie pochylił się i jeszcze ostrożniej dźgnął paluszkiem zwinięty na pokładzie żagiel, zerknął na odwróconego tyłem Norwegię, który starał się wybrać jakiś dobry kawałek łososia w jednej z beczek, zajrzał pod ławę, spojrzał za prawą burtę, powiercił się trochę, pomajtał wiszącymi nóżkami, obejrzał plamę na swoim ubranku i miał teraz zamiar pomachać mewom na niebie, kiedy w zasięgu jego wzroku znalazła się dłoń z kawałkiem ryby. Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, ale w końcu wziął do rączki. Powąchał i nadgryzł na próbę, ale ponieważ nie stało się nic złego, zdecydował, że ofiarowana rzecz jest zdatna do spożycia, a sam ofiarodawca nie zamierza robić mu krzywdy. A przynajmniej nie zamierza robić mu krzywdy poprzez zagłodzenie albo otrucie.
Podniósł wzrok znad łososia i zamarł. Dopiero teraz mógł przypatrzeć się całokształtowi swojego znalazcy, ale jego uwagę na dobre przykuły niebieskie oczy. W kolorze całkiem jak morze, które zewsząd otaczało chłopca. Wydawało mu się, że widzi w tęczówkach grzbiety niskich, spokojnych fal. Ciekawe, czy gdyby spojrzał głębiej, zobaczyłby ryby pod powierzchnią wody?...
Cichy śmiech wyrwał go z zamyślenia i dopiero teraz zorientował się, że na drobiazgowość wszystkich obserwacji bardzo duży wpływ miała niewielka odległość, z jakiej ich dokonano. Nieświadomie nachylił się tak mocno, że obaj stykali się teraz nosami, ale Norwegia zdecydowanie bardziej wyglądał na rozbawionego tym faktem niż złego za takie bezceremonialne wkraczanie w swoją strefę osobistą. Ujął dziecko pod ramiona, usiadł i posadził je sobie na kolanach. Maluch zainteresował się odlanym w srebrze młotem Thora, który Norwegia miał na szyi. Zdziwił się trochę, bo wiking sprawiał wrażenie kogoś surowego, kto za przydeptanie swojego cienia bez litości obcina głowę, a tutaj za wytłuszczenie amuletu palcami nie spotkało go nic poza zmierzwieniem włosów i okryciem fragmentem płaszcza.
- Nie chcesz wiedzieć, jak mam na imię i co tu robię?
- Nie.
- Tamci chcieli wiedzieć… - dziecko wydawało się mocno zbite z tropu, więc ugryzło kolejny kawałek ryby i skupiło się na przeżuwaniu, które było dużo prostsze do ogarnięcia niż intencje tego dziwnego mężczyzny z oczami jak morze. – A ty jak masz na imię?
- Jestem Norge.
- Ładne imię – uznał chłopczyk i uśmiechnął się wesoło. – Ja nazywam się Ísland. A on jak ma na imię?
Norwegia odwrócił głowę w kierunku, jaki wskazywał dziecięcy paluszek, ponieważ wyraźnie nie wskazywał wyspy, a co za tym szło, nie wskazywał żadnego ewentualnego wikinga wracającego na statek z naręczem jedzenia od Ingolfa. Zmarszczył brwi. Z pewnością nie chodziło o zwój sznura, sęk na listwie czy rzucony niedbale przy wiosłach kubek. Norwegia zawahał się, ale wyciągnął rękę, złapał stworzonko za kapturek i posadził na ławie, oczekując reakcji chłopczyka.
Islandia wydał z siebie ciężki do opisania dźwięk, z całą pewnością ilustrujący jednak euforię i zachwyt. Zsunął się z kolan opiekuna i przysiadł naprzeciwko stworzonka. Przyglądał mu się z badawczością godną lepszej sprawy. Oderwał kawałek ryby i eksperymentalnie wyciągnął rączkę w stronę istotki, która tylko raz zerknęła kontrolnie na Norwegię, a potem porwała oferowane jedzenie i pożarła z łapczywością, o jaką można by podejrzewać przegłodzoną od ostatnich dwóch tygodni watahę wilków. Islandia zaśmiał się radośnie i natychmiast urwał drugi kawałeczek. Norwegia był skrajnie zdumiony, ale nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że maluch nie ma większych problemów z widzeniem skrzata, a na dodatek jego cokolwiek zielonkawa w odcieniu skóra jest dla niego widokiem sympatyczniejszym niż twarz Ulfa.
+ + +
Kaupang rozbrzmiewał głosem tysięcy ludzi właściwie niezależnie od pory dnia. Norwegii zdawało się, że większy harmider bywa tylko na sezonowym targu w duńskim Hedeby. Zmęczony podróżą Islandia zasnął na tyle mocno, że nie budziły go sypiące się na prawo i lewo oferty kupna, sprzedaży lub wymiany.
Norwegia miał ochotę skrzywić się ze złości. Kolejny raz rozważył pomysł wyniesienia się z Kaupangu na dobre, bo ciągłe opędzanie się od kupców było dla niego większym sprawdzianem charakteru i opanowania niż wieczory spędzone z Danią. Zanim dotarł do domu pięć razy musiał zapewniać, że nie potrzebuje niewolnika, siedem razy odmawiać nabycia nowego konia, dwanaście razy tłumaczyć, że obecnie nie planuje powiększać swojego stada bydła, osiem razy powtarzać, że nie jest zainteresowany kupnem żadnych futer, i trzy razy oświadczyć, że nie zamierza wchodzić w posiadanie gęsi. To było dla niego stanowczo za dużo.
Po przekroczeniu progu odczuł ulgę, że od rozhukanego świata interesów dzielą go teraz drzwi. Niezbyt grube co prawda i próchniejące już nieco w narożnikach, ale za to swoim widokiem nieodmiennie przywołujące wspomnienie zacisznego, bezpiecznego domu. Ułożył śpiące dziecko na skórach w najdalszym pomieszczeniu i przykrył futrami. Wrzucił kilka polan do paleniska, ale nie zdążył skrzesać ognia.
- Norgeee! Witaj, Norge! No wiesz, mógłbyś chociaż poudawać, że się cieszysz, a ty tak ostentacyjnie się krzywisz…
- Hvorfor nie jesteś w Hedeby po przeciwnej stronie Skagerraku, daleko, daleko ode mnie? – mruknął niechętnie Norwegia, rozgrzebując pogrzebaczem popiół.
- Słyszałem, że zwiozłeś z tej jakiejś wyspy dziecko.
Spojrzenie Norwegii było na tyle pytające, że nie musiał fatygować się wypowiadaniem pytania na głos.
- Mieliście na pokładzie Ulfa – Dania uśmiechnął się szeroko. – Do jutra pewnie nawet w Bizancjum będą o tym wiedzieli, bo zaraz miała ruszać flotylla na południe. Bjørn twierdził, że pieśń o znalezieniu dzieciaka ułoży. No, to gdzie masz tego smarka? Pokaż go.
- Han sover w ostatnim pokoju. Tylko go nie obudź.
Danii nie trzeba było dwa razy powtarzać. Dziarsko przemaszerował przez dom Norwegii, a właściciel przybytku z żalem żegnał myśli o spokojnie spędzonym wieczorze.
- Jejkuuu! Fajny ten szczeniak! Naprawdę był na wyspie całkiem sam?! Ooo! Ale ma fioletowe ślepiaaa! – „Fantastycznie, obudził go”, sarknął w myślach Norwegia i dźgnął jedno z polan tak, jakby to była jako wina i miało za to zapłacić. – A jakie jasne włosy! Normalnie białe! I taaa…Auaaa! Grzdyl użarł mnie w palec!
Norwegia zacisnął pięści i z zaciętą miną ruszył na koniec domu. Zanim dotarł na miejsce do bolesnego skamlenia Danii dołączył płacz Islandii. „A teraz jeszcze doprowadził dziecko do łez”, pomyślał ze złością. Dania uniknął manta tylko dlatego, że dla Norwegii priorytetem było uciszenie malucha. Otulił zapłakanego chłopczyka futrem i tak owiniętego podniósł na ręce. Niebieskie oczy pociemniały od gniewu. Miały teraz kolor morza w czasie sztormu.
Islandia z wrażenia przestał płakać. Mógłby przysiąc, że widział w tych oczach pioruny uderzające w wodę. Dania też mógłby przysiąc. Tylko że z jego perspektywy zjawisko to było mniej fascynujące, a bardziej groźne dla zdrowia i życia. Ilekroć Norwegia patrzył na niego w ten sposób, chwilę później zaczynały go boleć różne części ciała, a osłanianie się niewiele dawało, bo ciosy padały zawsze na jakieś odkryte miejsce. Ucieszył się, że w tej chwili Norge miał zajęte ręce, bo oznaczało to szansę na dwa razy mniej ewentualnych obrażeń.
- Ten smark ugryzł mnie w palec! – na dowód podstawił bratu pod nos kciuk ozdobiony koronkowym śladem małych ząbków.
- Jónsi – odpowiedział twardo Norwegia.
- Co?
- Nadaję mu imię Jónsi, żebyś więcej nie mówił do niego per grzdyl, smark albo szczeniak.
Dania odczekał stosowną pauzę i dopiero ruszył za Norwegią do głównego pomieszczenia z paleniskiem. Z doświadczenia wiedział, że jego rozdrażnienie jest bezpieczne tak samo jak wcinanie się w bójkę między Bjørnem i Thorstenem. Rzucił okiem na posadzonego na ławie Islandię. Popatrzył na krzątającego się Norwegię. W końcu przysiadł przy stole, przysunął sobie garnek i zdjął pokrywkę.
- To twoja śmietana? – zapytał.
- Nei – odpowiedział zwięźle Norwegia, nie przerywając rozpalania ognia.
- Jak nie twoja, to czyj…?
- To jest twaróg, ośle.
Dania przewrócił oczami. Zrobił to całkiem spontanicznie, ale i tak w duchu podziękował bogom za to, że Norwegia tego nie widział, bo na jednym podbitym oku mogłoby się nie skończyć, a siniaki po poprzednim razie jeszcze nie zeszły. Skrzywił się na wspomnienie okoliczności, w jakich stał się ich posiadaczem. Naprawdę nie zamierzał drażnić brata, chciał tylko pochwalić zupę rybną. Nie jego wina, że żartobliwego poklepania po tyłku i nie mniej żartobliwego „Chciałbym mieć żonę, która umiałaby tak gotować” Norwegia bynajmniej jak żartu nie potraktował.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale kiedy jego wzrok kolejny raz przesunął się po Islandii, sprawdził tylko, czy Norwegia jest wystarczająco zajęty patroszeniem ryby, po czym błyskawicznie usiadł obok dziecka. Jónsi obdarzył go nieufnym spojrzeniem i odsunął się nieco, bardzo wyraźnie manifestując swój stosunek do budzenia się w zupełnie obcym miejscu, za jedyne towarzystwo mając jakiegoś wielkiego, wrzeszczącego faceta, któremu instytucja grzebienia najwidoczniej była obca. Dania uśmiechnął się krzywo i nachylił nad chłopcem.
- Nie boisz się Norwegii?... – zaczął konspiracyjnym tonem, dyskretnie wskazując brata układającego właśnie filety na metalowej płycie do smażenia.
- Nie – odpowiedział zaczepnym tonem Islandia.
- A wiesz, że on widzi skrzaty?... Nikt poza nim ich nie widzi… Nie uważasz, że to dziwne?...
- Nie – odburknął maluch, łypiąc na jasnowłosego wielkoluda nieprzyjaźnie.
- I mówią też, że Odyn zrobił jego oczy z dwóch kropli morza… Widziałeś to, prawda?... Podobno można w nich utonąć, kiedy się dłużej patrzy… - Islandia znieruchomiał, a Dania przyciągnął go do siebie uradowany, że udało mu się wywołać u smarkacza jakąś mniej negatywnie nacechowaną reakcję. – I wiesz, co jeszcze?... – Jónsi pokręcił głową, teraz już ewidentnie zaintrygowany każdym słowem. – To tajemnica… Ale słuchaj, Norge umie przywołać trolla... Trolle mieszkają w górach, wysoko, na samych czubkach. Są wielkie i paskudne. Taaakie – Dania rozłożył szeroko ramiona. – mają zębiska. Pewnie jeszcze żadnego nie spotkałeś, ale to dobrze. Bo widzisz, trolle jedzą takie małe dzieci jak ty.
Oczy chłopczyka się zaszkliły. Kiedy Jónsi znów się rozpłakał, Dania w wyobraźni zobaczył własny stos pogrzebowy.
- Danmark! Już po tobie! Tym razem tak ci wtłukę, że się w lustrze nie poznasz!
Dania uznał, że to jest najodpowiedniejszy moment, żeby podziękować za gościnę i biegiem udać się do portu. Zwłaszcza, że Norwegia miał w ręku nóż do oprawiania ryb, a takie rekwizyty w sytuacji wyprowadzenia go z równowagi nie wróżą za dobrze na przyszłość.
+ + +
Islandia obudził się w środku nocy. Wygrzebał się z futer i ostrożnie zszedł z ławy. Zatrząsł się z zimna. Miał ochotę płakać.
Podreptał przez ciemność. Cały dom wyglądał przerażająco. Każdy sprzęt rzucał wielkie, głębokie cienie. Jónsi bał się patrzeć gdziekolwiek w obawie, że przez przypadek wypatrzy jakiegoś przyczajonego trolla. Kolejny raz wpadł na coś i stłukł sobie łokieć. Uczucie zagubienia rosło proporcjonalnie do chęci rozpłakania się. Usiadł bezradnie na klepisku. Teraz nie wiedział nawet jak wrócić do miejsca, w którym spał.
Nagle obok pojawił się skrzat. Był uśmiechnięty, złapał Islandię za rączkę i zaczął go gdzieś prowadzić. Pochlipujący maluch ruszył za nim z nadzieją, że skrzat wie, dokąd idzie.
Zielony ludek radośnie wskazał mu spodek mleka. Islandia pamiętał, że Norwegia późnym wieczorem nalał na spodek trochę mleka i zostawił na podłodze. Norwegia… Coś mu się w środku ścisnęło, a łezki same popłynęły po policzkach. Skrzat wyraźnie się zmartwił.
- Ja… Ja chcę… do Norwegii… - zapłakał maluch.
Stworzonko rozpromieniło się. Złapało chłopczyka za rączkę i pobiegło w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. Jónsi ledwie za nim nadążał, a mijane meble nieodmiennie zdawały się mieć formy potworów, szczerzących kły i błyskających pazurami. Skrzat zatrzymał się gwałtownie i zaczął żywo pokazywać coś w górze. Na chwilę zostawił Islandię samego i wrócił, z trudem wlokąc za sobą jakieś opasłe, oprawione w skórę tomiszcze. Najpierw wskazał księgę, a potem górę.
- Tam?... Mam tam wejść?...
Skrzat pokiwał energicznie główką. Podsadził Islandię i zanim zniknął jeszcze raz wskazał do góry. Chłopiec z trudem wdrapał się na wysoką, zasłaną futrami ławę. Każdy cień napawał go przerażeniem, z każdego kąta wyglądały jakieś nieprzyjazne kształty. Wpełzł pod ciężkie futro i czołgał się bezradnie do chwili, gdy natrafił na opór ciepłego ciała.
Norwegia otworzył oczy. Islandia wyjrzał spod nakrycia, a widok znajomej twarzy sprawił, że wszystkie okoliczne potwory stały się mniej groźne.
- Co się stało, Jónsi? – Norwegia przytulił chłopca.
- Przyśniło mi się, że ciebie nie ma… Jak się obudziłem, to ciebie naprawdę nie było… Chciałem cię znaleźć… I się zgubiłem… I płakałem… I skrzat mnie zaprowadził… I… I tak się cieszę, że tu jesteś…
Oczy Norwegii były spokojne i ciemne jak morze nocą. Odkąd Islandia pamiętał, morze było przy nim zawsze. Morze było całym jego życiem. A teraz całym jego życiem mógł być ten ktoś, kto miał morze w swoich oczach.
Norwegia czuwał, dopóki maluch nie usnął. Sam już miał zwinąć się do snu, kiedy usłyszał cichutkie, ale zamruczane sennie z niezachwianą pewnością w głosie:
- Bardzo cię lubię…
CDN