Duchowa prostytucja
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 01 2011 10:58:12
Siedząc w przestronnym salonie przed wielkim telewizorem,
z codziennymi myślami w herbacie, w dużym wygodnym fotelu,
był dla siebie zniszczonym przez pustkę małym stworem-
jednym z niewielu, jednym z wielu...
Wstał, pokrzątał się po całym mieszkaniu, mijając ściany
białe, marząc, by jego umysł był taki czysty i na powierzchni gładki,
bo zmęczyły go już te życia zawiłe problemy, tanie zagadki,
bo bał się kochać, a tak bardzo chciał być kochany.
Kolejny maraton bez celu, a w pośpiechu zrobiony na schodach
z salonu do sypialni, utwierdzał go tylko w przekonaniu,
że zaczyna wariować, bo zacząć żyć jest mu szkoda
i nie myśleć, o tym, że częściej swą duszą jest w konaniu,
a ciało nie na wiele się przez to zdaje, bo takie sztywne ma kości.
W ogóle cały był blady, jakby go kto włożył do zamrażarki,
i słaby w krokach- snuł się niczym śmierć- aż przechodziły ciarki
zwykłego człowieka, który stał przy nim chwilę dłużej.
On sam nierzadko przeglądał się w lustrze z całkowitym wstrętem
i pogardą nie tylko dla wyglądu, ale i wzroku swego ku górze
zwróconego- błagania i modlitwy jego: bezowocne i przeklęte!
Miał serdecznie dość swojej życia nieżyciowej wręcz postawy.
Siedząc przed telewizorem, gapiąc się wciąż w kolorowe pudło,
marnował swój (cenny?) czas, a i ciało w końcu mu schudło.
Nie bywał on wcale na imprezach, nie używał żadnej zabawy,
nawet nie próbował niczego zrobić, czy to dla jakiejś rozrywki,
czy choćby w końcu dla siebie, bo marniał z dnia na dzień, tygodniami.
Pewnego dnia postanowił się wyżyć i wybrał się na dziwki,
ale, zobaczywszy jedną, potem drugą, stojące przed samochodami,
obrzydził się widokiem i że mógłby mieć z jakąkolwiek kontakt cielesny.
Jednak nie omieszkał zahaczyć o najbliższy bar, od którego waliło
odorem, jakiego w życiu jeszcze nie czuł. Serce mu szybciej zabiło,
gdy, wszedłszy do lokalu, poczuł na sobie ludzki wzrok. Bolesnych
poczuł kilka ukuć w serce, ale się nie zawahał i usiadł gdzieś przy stoliku
w kącie, gdzie unosiły się kłęby dymu wypalanych tanich papierosów,
słyszał brzęczenie szklanek z piwem, kieliszków, trochę krzyków
pijanych facetów, kelnerek, pytających o zamówienie. Nie chciał losu
żadnego z nich dzielić, ale czuł, że postawił do tego pierwszy krok właśnie.
Zniesmaczony, nie zdążył niczego wypić, ani zjeść żadnego posiłku.
Wiedział, że dzięki ostatnim resztkom swojego wysiłku
zniechęci się do takich miejsc, a raczej spelun, gdy porządnie trzaśnie
drzwiami i umocni się w poglądzie, że nie jest jeszcze takim wyrzutkiem...
Ulica zmokła dość niespodziewanie, bo nie zapowiadała się ulewa.
Stałby tak na dworze jak zamroczony, gdyby nie minął go, z dobrym skutkiem
dla niego, jego przyjaciel i nie zapytał go, jak się malutki miewa.
Na brak odpowiedzi zareagował przyjaciel wręcz natychmiastowo.
Wziął chłopaka mającego spuszczoną głowę szybko pod parasol, pod ramię,
ale nie zamierzał go odprowadzać do domu, czy oddać mamie.
Czuł, że jest mu potrzebny. Chłopak też czuł się jakoś wyjątkowo
przyjemnie, choć nie potrafił podziękować. Chciał, ale jego usta
nie wydały z siebie żadnego dźwięku, były one bowiem zimne i sine.
Nagle przypomniał sobie, jak wygląda jego domu przestrzeń pusta,
wchodząc do mieszkania przyjaciela. Czuł ponadto na sobie jakąś winę,
że sprawia Mu tylko kłopotu, bo nie umiał odmówić temu ramieniu
poprowadzenia go ze sobą w ciepłych, ach jakże ciepłych tych objęciach!
Taki stary koń! A miał przecież nie pozwolić robić z siebie dziecięcia!
Ale się poddał. Obaj usiedli po przybyciu na sofie w bladym oświetleniu
i, razem milcząc, pili przygotowaną przez przyjaciela czekoladę.
Chłopak, posiliwszy się napojem, nadal nie wydobył ani słowa,
bo, choć usta miał już zagrzane, ciało jeszcze było od zimna dość blade.
W końcu poczuł zmęczenie i na ramię siedzącego obok głowa
mu opadła, a nie potrafił jej już powstrzymać- taka ciężka się zrobiła...
Było mu niezwykle ciepło, a słysząc od Niego słowa: "Już dobrze, Malutki."
poczynał mieć nadzieje, że- jak na zawołanie- odejdą wszystkie smutki,
bo atmosfera stała się mu na tej sofie taka przyjemna i bardzo miła.
Przyjaciel przysunął go do siebie jeszcze bliżej i mocno go trzymał
w swoich silnych ramionach, jakby w nich trzymał zranionego baranka...
Chłopiec zapłakał jednak gorzkimi łzami, bo już nie wytrzymał...
Był tuż obok, przytulony, a nie mógł Go mieć za swojego kochanka!
Pogrążał się we śnie, z którego nie chciał się już nigdy przebudzić,
sprzedając się najbliższemu przyjacielowi w myślach i na jawie
po części, bo mógł go dotykać delikatnie, bo mógł też się łudzić
choć przez krótką chwilę...i oddawał się tej niewinnej zabawie.
Wyobrażał sobie wciąż, jak ich twarze są sobie coraz bliższe,
a w namiętnych pocałunkach są jak statek w oceanie zatopieni oboje,
że kochają się tak mocno i czule, że tylko oni, razem, we dwoje,
że spotka go w końcu upragnione szczęście to najwyższe...
"Dlaczego ma to inny, a nie ja?"- Gnębiły go te pytania bez odpowiedzi,
a serce wciąż bolało go mocno, choć biło przy nim niesamowicie szybko,
ale bić musiało, niestety, jak wielki pusty dzwon z miedzi...
Wiedział, że usłyszawszy te czułe słówka: "myszko", "rybko",
"kotku", "misiaczku", nie znajdzie w nich inszego uczucia brzmienia
niż tylko przyjaźni, bo On miał innego, kogoś znaczącego więcej,
komu całować wolno namiętnie Jego usta, szyję, piersi i ręce,
komu wolno Go kochać jak mężczyznę!!! Nie uciekał z pragnień więzienia,
mimo iż wiedział, że jest jak psychicznie chory, pożałowania godny
tylko, bo pragnął...Go jak wody źródlanej, krystalicznej dla ugaszenia
noszonego w ustach, na całym ciele, w sercu rozpalonym pragnienia;
bo łaknął...Go jak chleba codziennego, bo był po prostu miłości głodny.
Jedna gorąca czekolada, jeden uścisk, jeden pocałunek w czoło na Jego kanapie
sprawiły, że oddawał się Mu w swych najskrytszych marzeniach bez granic.
Wiedział doskonale, że gdy Go mocniej za ręce Jego wspaniałe złapie,
wysiłek daremny to będzie i bezskuteczny, i zda się na nic,
bo On nie usłyszy przecież wołania: "Kocham Cię, Najdroższy, nad życie!",
bo On nie odpowiedziałby na to zdanie jak jego druga połowa.
Tyle myśli wciąż kłębiła w sobie opętana chłopaka głowa,
bo kochać mógł przyjaciela, ale nigdy na jawie- zawsze tylko skrycie
i pod osłoną nocy. A teraz jeszcze pod kołdrą Jego wielkiego łóżka,
bo został przeniesiony do Jego sypialni. Leżał tam wyczerpany,
a jedyną bliskość ofiarowywała mu przyjaciela miękka poduszka,
której mógł wciąż szeptać, jaki On jest dla niego czuły i kochany!
Wił się, przewracał z boku na bok, śniąc o Nim. Doskonale czuł
Jego silną obecność, Jego słodki zapach, Jego słodki smak,
ale otworzywszy oczy, zawiódł się na myślach, bo Jego było brak,
a przechyliwszy do nocnej szafki głowę w dół,
zobaczył tylko kolejny kubek z gorącą czekoladą, której para
drażniła lekko rozbudzone chłopaka nozdrza i czy w pół otwarte.
Kolejny raz myślom się sprzedał, ale straszna to dla niego mara,
bo te marzenia są nierealne, są niemożliwe, są nic niewarte!
Zszedł pospiesznie do salonu, gdzie zległ przyjaciel zmęczony.
Przez chwilę czuł, że prowadzi siebie samego na szubienicę,
bo chce przekroczyć niedozwoloną mu pożądania granicę,
bo nie hamuje myśli, którymi do Niego wciąż prowadzony,
chcących się urzeczywistnić, czekających tylko na okazję i chwilę.
Usłyszał jeszcze głos z zewnątrz: "Co robisz, głupia szmato?!"
Przecież chciał się poczuć jak tamten: dobrze, przyjemnie, mile,
ale liczył się z konsekwencjami, że bardzo słono zapłaci za to.
Zbliżył się do pogrążonego we śnie przyjaciela swojego ciała,
by Mu w końcu pokazać, co kryje w sobie ta osamotniona dusza.
Czuł jednak, że do zabronionego czynu się teraz zmusza,
bardziej jednak czuł, że nieokrzesanym uczuciem do Niego pała
i nie powstrzyma się, bo to może być jego ostatnia szansa, by usta
Jego dotknąć własnymi i oddać się w końcu na jawie, świadomie.
Wiedział, że na ten czyn odpowiedź będzie straszna, bo pusta,
bo nie miał prawa w cudzym domu poczynić jak w Gomorze i Sodomie,
bo stał się nierządnikiem, którego oblepiał tylko pragnienia brud.
Oddawał się Mu w oddali i mało brakowało, by nie zrobił tego ciałem,
ale na to szanse miał nikłe, jak wiara w spełnienie i nadzieja były małe...
Wysiłek daremny to będzie i bezskuteczny, i zda się na nic ten trud.
W końcu się nie pohamował. Ukląkł przed obliczem snu jawnego,
który był teraz na wyciągnięcie ręki, w zasięgu ócz płaczących wzroku.
I, jak tego pragnął, wyskoczył za burtę oceanu spełnienia, tuląc Jego
smukłe ciało, i składając Mu w usta najczulszy pocałunek. Tego kroku
nie mógłby uczynić w świetle dnia, a tylko gdy ciemność pokój zamroczy.
Całował Go mocno, nie przestając, wtulając się w Niego jeszcze mocniej,
bo w tej chwili uchodziły z niego wszystkie, latami dręczące, koszmary nocne...
A przyjaciel ze spokojem objął płaczącego chłopca i spojrzał mu głęboko w oczy...