Szach mat 14
Dodane przez Aquarius dnia Pa糳ziernika 22 2011 20:27:44
***
Konas przerazi艂 si臋. Przecie偶 jego obliczenia by艂y prawid艂owe, wiec gdzie on jest??
- No dobrze, rozdzielcie si臋 i poszukajcie w okolicy – powiedzia艂 do 偶o艂nierzy. – Powinien gdzie艣 tu by膰.
呕o艂nierze rozjechali si臋 w milczeniu. Konas sta艂 zastanawiaj膮c si臋 co dalej. Gdyby przynajmniej kryszta艂 tu dzia艂a艂. Niestety kryszta艂y mia艂y ten feler, 偶e dzia艂a艂y tylko w obcym 艣wiecie. Westchn膮艂 ci臋偶ko. Trzeba go znale藕膰 za wszelk膮 cen臋. Nagle zobaczy艂 jak w jego stron臋 p臋dzi na koniu jeden z 偶o艂nierzy.
- Wasza mi艂o艣膰! Wasza mi艂o艣膰! – krzycza艂 偶o艂nierz ju偶 z daleka.
- Co si臋 sta艂o? – spyta艂 Konas kiedy ju偶 tamten podjecha艂.
- Wasza mi艂o艣膰 musi to zobaczy膰, tam sta艂o si臋 co艣 strasznego! – wykrzykn膮艂 je藕dziec.
- Prowad藕 – pop臋dzi艂 za 偶o艂nierzem
Kiedy ju偶 si臋 przedarli przez zaro艣la, oczom medyka ukaza艂 si臋 polana a na niej pe艂no trup贸w.
- Rany, co tu si臋 sta艂o? – wyszepta艂 Konas zsiadaj膮c z konia.
呕o艂nierze kr臋cili si臋 w艣r贸d ca艂 sprawdzaj膮c czy mo偶e jednak kto艣 prze偶y艂.
- Wasza mi艂o艣膰, jeden 偶yje! – zawo艂a艂 nagle jeden z 偶o艂nierzy.
Konas podbieg艂 w tamtym kierunku i przerazi艂 si臋. Na ziemi le偶a艂 Adam i nie dawa艂 znak贸w 偶ycia. Ju偶 z daleka widzia艂, 偶e ch艂opak nie ma na sobie 偶adnej koszuli, a brzuch ma owini臋ty banda偶em.
- To on! – krzykn膮艂. – Niech kt贸ry艣 migiem wr贸ci do zamku po pow贸z!
Dw贸ch 偶o艂nierzy wsiad艂o na koni i pogalopowa艂o w stron臋 zamku.
Konas pochyli艂 si臋 nad nieprzytomnym. Korzystaj膮c z pomocy jednego z 偶o艂nierzy, odwin膮艂 banda偶, kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 zabarwi膰 si臋 na czerwono i uwa偶nie obejrza艂 ran臋. Na szcz臋艣cie nie by艂o w niej 偶adnych obcych cia艂, pomarszczone brzegi 艣wiadczy艂y o tym i偶 zaj膮艂 si臋 ni膮 kto艣 kto zna艂 si臋 na rzeczy. Pomy艣la艂, 偶e musia艂 to by膰 jaki艣 偶o艂nierz. Tylko 偶o艂nierze u偶ywaj膮 ma艣ci dzia艂aj膮cej w ten spos贸b na ran臋. Si臋gn膮艂 do torby i wyj膮艂 z niej buteleczk臋 z jakim艣 dziwnym p艂ynem. Wyla艂 go na ran臋. Zacz膮艂 si臋 pieni膰 obficie. Kiedy ju偶 piana opad艂a wyci膮gn膮艂 inn膮 buteleczk臋, tym razem z jakim艣 dziwnym proszkiem, kt贸ry wysypa艂 na t膮 pian臋. Proszek w po艂膮czeniu z pian膮 zacz膮艂 sycze膰 i zmienia膰 barw臋 z 偶贸艂tego na czarny. Potem b艂yskawicznie wyla艂 na ran臋 kolejny p艂yn, kt贸ry zacz膮艂 zmienia膰 si臋 w tward膮 skorup臋. Na koniec owin膮艂 ran臋 艣wie偶ym banda偶em.
- Gotowe. Teraz musimy tylko czeka膰 na pow贸z.
- Wasza mi艂o艣膰… - odezwa艂 si臋 niepewnie 偶o艂nierz, kt贸ry mu pomaga艂.
- Tak?
- Czy mog臋 zapyta膰 kto to jest? Dlaczego wasza mi艂o艣膰 opatrzy艂 jego rany i kaza艂 wezwa膰 pow贸z?
- To nasz przysz艂y w艂adca – odpar艂 Konas.
- On? – zdumia艂 si臋 偶o艂nierz. – Prosz臋 o wybaczenie, ale w og贸le nie wygl膮da na kr贸la.
Medyk roze艣mia艂 si臋.
- A twoim zdaniem jak powinien wygl膮da膰 kr贸l?
呕o艂nierz podrapa艂 si臋 po g艂owie.
- No… nie wiem – odpar艂 niepewnie. – Bardziej m臋偶ny… gro藕niejszy… No tak 偶eby inni si臋 go bali.
- Wygl膮d jeszcze o niczym nie 艣wiadczy. To czy b臋dzie dobrym kr贸lem nie jest zale偶ne od tego czy jest m臋偶ny i gro藕ny, czy przeci臋tnej budowy. We藕 na przyk艂ad ostatniego kr贸la, Lamera dziewi膮tego. Czy by艂 gro藕ny?
- By艂.
- Czy by艂 m臋偶ny?
- By艂.
- Czy ludzie si臋 go bali.
- Oj tak – westchn膮艂 偶o艂nierz
- A czy by艂 dobrym kr贸lem?
呕o艂nierz nic nie odpowiedzia艂, tylko westchn膮艂 i spu艣ci艂 g艂ow臋.
- Teraz rozumiesz? Si艂a nie jest miernikiem warto艣ci cz艂owieka, tylko jego czyny. Pami臋taj o tym.
W tym momencie na horyzoncie ukaza艂 si臋 pow贸z. Ostro偶nie u艂o偶yli na nim nieprzytomnego i ruszyli.
- Wasza mi艂o艣膰, a co z pozosta艂ymi? – spyta艂 jeden z 偶o艂nierzy kiedy ruszali.
- Oni mnie nie interesuj膮. Po ubiorze s膮dz臋, ze to jacy艣 bandyci. Je偶eli kt贸ry艣 z was uwa偶a, 偶e nale偶y ich pogrzeba膰, mo偶e zosta膰. Reszta ma rusza膰 z powrotem do zamku.
呕o艂nierze bez s艂owa ruszyli w drog臋 powrotn膮. Nikt nie zosta艂 by pogrzeba膰 zabitych.
W trakcie drogi Konas rozmy艣la艂 nad ca艂膮 t膮 sytuacj膮. Nigdy nie w膮tpi艂 w to i偶 wyb贸r kryszta艂u jest s艂uszny i ten m艂odzieniec z innego 艣wiata jest przepowiedzianym w艂adc膮, kt贸ry doprowadzi kraj do rozkwitu. Jednak nie s膮dzi艂 i偶 tak dok艂adnie wype艂ni on przepowiedni臋 zapisan膮 w ksi臋dze Malaniego. Dotkn膮艂 dziwnego rysunku na ramieniu Adama. Nieznane zwierz臋, pomy艣la艂, bia艂e spodnie i nieprzytomny. S艂owo w s艂owo jak w przepowiedni. Nie m贸g艂 tego zrozumie膰. W ko艅cu dojechali na miejsce. Konas zauwa偶y艂, 偶e s艂u偶膮cy ju偶 czekali na dziedzi艅cu, a wraz z nimi kr贸lewscy doradcy. Ostro偶nie wyniesiono nieprzytomnego z powozu i zaniesiono do komnaty, kt贸ra odt膮d mia艂a by膰 kr贸lewsk膮 sypialni膮.
Kiedy s艂u偶膮cy wyszli doradcy pochylili si臋 nad nieprzytomnym, z zaciekawieniem obserwuj膮c go.
- Jeste艣 pewien Konas, 偶e to nasz nowy kr贸l? – zapyta艂 Ganar.
- Oczywi艣cie. Zgodnie z przepowiedni膮.
- Ale on jest taki m艂ody – odezwa艂 si臋 niepewnie Warnek. – Wygl膮da jakby mia艂 tyle lat co Sanus.
- No w艂a艣nie – odezwa艂 si臋 Sanus. – Czy on na pewno b臋dzie dobrym w艂adc膮?
- Nie wiem – odpar艂 Konas. – Spe艂nia wszystkie warunki z przepowiedni.
- A je偶eli przepowiednia si臋 myli? – odezwa艂 si臋 Mares.
- A znasz jak膮艣 przepowiedni臋, kt贸ra si臋 pomyli艂a?
- No nie… - odpar艂 po namy艣le Mares.
- No w艂a艣nie – Konas u艣miechn膮艂 si臋.
- Ale on jest taki m艂ody… - powt贸rzy艂 Sanus.
- A ty znowu swoje – westchn膮艂 Konas. – To, 偶e jest m艂ody nie znaczy, ze b臋dzie z艂ym w艂adc膮. We藕 przyk艂ad z siebie samego.
- Ze mnie?- zdumia艂 si臋 Sanus.
- Tak, z ciebie. Dlaczego jeste艣 kr贸lewskim doradc膮? Przecie偶 jeste艣 strasznie m艂ody, za m艂ody na to stanowisko.
- No bo… - zacz膮艂 Sanus, ale umilk艂 kiedy zda艂 sobie spraw臋 z tego co chcia艂 mu powiedzie膰 medyk.
- No widzisz? Sk膮d wiesz, 偶e z nim nie b臋dzie tak samo?
- A dlaczego on wci膮偶 le偶y bez 偶ycia – zainteresowa艂 si臋 Ganar. – Nie powiniene艣 czego艣 z tym zrobi膰?
- Straci艂 przytomno艣膰 gdy偶 zbyt du偶o krwi z niego uciek艂o. Jak jego organizm sobie z tym poradzi, wtedy sam si臋 obudzi. Do tego czasu lepiej nic nie robi膰, tak b臋dzie bezpieczniej.
W tym momencie do komnaty wszed艂 Kirim z jak膮艣 ksi臋g膮 pod pach膮.
- A co to za zbiegowisko? – zapyta艂 zmarszczywszy gro藕nie brwi. - Nie macie nic do roboty? Zaraz wam co艣 znajd臋.
- Daj spok贸j, tylko nas gonisz i gonisz – mrukn膮艂 Warnek.
- Kirim ma racj臋 – odezwa艂 si臋 Konas. – Lepiej ju偶 id藕cie. Nasz nowy w艂adca jeszcze si臋 wystraszy jak zobaczy tylu ludzi wok贸艂. Lepiej 偶eby poznawa艂 wszystkich powoli.
Wszyscy bez s艂owa wyszli, zosta艂 tylko Konas i Kirim.
- Jeste艣 pewien? – zapyta艂 cicho doradca wpatruj膮c si臋 w twarz Adama.
- Tak.
- Mam nadziej臋, 偶e to s艂uszna decyzja.
- Czas poka偶e.
- Nie mo偶na zrobi膰 czego艣, 偶eby艣my mieli pewno艣膰?
- Nie – Konas pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮.
- Niedobrze – westchn膮艂 Kirim. – Wi臋c moja praca ulegnie teraz podwojeniu. Ech – powt贸rne westchni臋cie.
- Nie martw si臋 – poklepa艂 doradc臋 po plecach. – B臋dzie dobrze.
- Wiesz, chcia艂bym by膰 takim optymist膮 jak ty – Kirim u艣miechn膮艂 si臋 niemrawo i spojrza艂 na nieprzytomnego przysz艂ego kr贸la. – Kiedy on si臋 obudzi?
- - Nie wiem. Jestem medykiem, a nie jasnowidzem.
- No trudno – Kirim westchn膮艂 – zobaczymy co nam jutro przyniesie – i wyszed艂 z komnaty.
Konas przez chwil臋 patrzy艂 na drzwi za kt贸rymi znikn膮艂 doradca, potem przeni贸s艂 wzrok na nieprzytomnego wci膮偶 Adama. Mia艂 nadziej臋, 偶e ch艂opak szybko si臋 ocknie, tak 偶eby nie musia艂 ucieka膰 si臋 do u偶ywania mikstur. Przysun膮艂 fotel do 艂贸偶ka, a potem szybko uda艂 si臋 do pa艂acowej biblioteki po jak膮艣 ksi臋g臋, kt贸ra umili艂aby mu up艂ywaj膮cy czas.
Nast臋pnego dnia rano, niespodziewanie, nieprzytomny ockn膮艂 si臋.
- Prosz臋 si臋 nie rusza膰, Wasza Wysoko艣膰, inaczej rana znowu b臋dzie krwawi膰 – powiedzia艂 konas, gdy Adam pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰.
- Gdzie ja jestem? I kim ty jeste艣? – Zapyta艂 Adam. Wida膰 by艂o, 偶e jest zdezorientowany.
- Wasza Wysoko艣膰 jest w swoim pa艂acu, a ja jestem medykiem Waszej Wysoko艣ci – odpar艂 cierpliwie i spokojnie Konas.
- Dlaczego m贸wisz do mnie „Wasza Wysoko艣膰”? – Zdziwi艂 si臋 ch艂opak.
- Poniewa偶 nie mog臋 zwraca膰 si臋 inaczej do mojego kr贸la – medyk sk艂oni艂 nisko g艂ow臋.
- Ja kr贸lem? Niedorzeczno艣膰 - mrukn膮艂.
- A jednak to prawda, Wasza Wysoko艣膰. By膰 mo偶e utrata du偶ej ilo艣ci krwi spowodowa艂a, 偶e Wasza Wysoko艣膰 nie pami臋ta wszystkiego, ale nie zmienia to faktu, 偶e Wasza Wysoko艣膰 jest naszym kr贸lem.
- Ale ja doskonale pami臋tam co si臋 wydarzy艂o. Pami臋tam jak broni艂em tamtych ludzi, pami臋tam jak przywr贸ci艂em do 偶ycia to dziecko. Pami臋tam jak zosta艂em ranny. Wi臋c dlaczego nie pami臋tam tego o czym ty m贸wisz? I dlaczego tak dobrze rozumiem co do mnie m贸wisz? Tamtych m臋偶czyzn nie mog艂em zrozumie膰.
- Zanim odpowiem na to pytanie, czy Wasza Wysoko艣膰 wybaczy mi w艣cibstwo i zechce powiedzie膰 jak ma na imi臋 i sk膮d pochodzi?
Adam przymkn膮艂 oczy. Le偶a艂 przez chwil臋 nie ruszaj膮c si臋. Konas ju偶 zacz膮艂 my艣le膰, 偶e znowu straci艂 艣wiadomo艣c, gdy ch艂opak w ko艅cu otworzy艂 oczy i powiedzia艂 niepewnym g艂osem:
- Ja… nie wiem. Nic zupe艂nie nie pami臋tam. Jedyne co pami臋tam to to, 偶e gdy otworzy艂em oczy by艂em na jakiej艣 艂膮ce. Potem pomog艂em tym dw贸m, a potem znalaz艂em si臋 tutaj. Co si臋 ze mn膮 dzieje?
- To troch臋 skomplikowane. Prawda jest taka, 偶e Wasza Wysoko艣膰 nie pochodzi z tego 艣wiata. Nie wiemy sk膮d przyby艂e艣. Wiemy tylko 偶e twoje przybycie zosta艂o przepowiedziane ju偶 dawno temu. W staro偶ytnych ksi臋gach jest zapisane, 偶e pewnego dnia przyb臋dzie odziany w biel m臋偶czyzna. Zostanie on naszym kr贸lem i poprowadzi kraj do rozkwitu.
- Ten opis pasuje do ka偶dego – mrukn膮艂 Adam.
- Oczywi艣cie Wasza Wysoko艣膰, ale je偶eli we藕miemy pod uwag臋 reszt臋 przepowiedni to wszystko wskazuje tylko na jedn膮 osob臋.
- A jaka jest ta reszta przepowiedni? – zainteresowa艂 si臋.
- Przyb臋dzie odziany w biel m臋偶czyzna, z nieznanym zwierz臋ciem u boku i pokona przeciwnik贸w bez u偶ycia jakiejkolwiek broni. Nie b臋dzie wiedzia艂 ani kim jest ani sk膮d pochodzi, jego dusza b臋dzie poza cia艂em.
- „z nieznanym zwierz臋ciem u boku”? – Zdziwi艂 si臋 Adam. Medyk bez s艂owa wskaza艂 na tatua偶 na r臋ce Adama.
- Nigdy takiego zwierz臋cia nie widzieli艣my, Wasza Wysoko艣膰. I nie wiemy te偶 w jaki spos贸b to zwierze znalaz艂o si臋 na sk贸rze Waszej Wysoko艣ci. Wprawdzie ludzie w naszym kraju zdobi膮 swoje cia艂a malunkami dla upi臋kszenia, albo 偶eby odstraszy膰 wroga w czasie bitwy, ale 偶adna z metod nie daje takiego efektu. Poza tym, kiedy znale藕li艣my Wasz膮 Wysoko艣膰, Wasza Wysoko艣膰 by艂 nieprzytomny, a wok贸艂 le偶a艂y cia艂a martwych bandyt贸w. Wielu z nich mia艂o rany, ale 偶aden z nich nie umar艂 od tych ran.
- A co z tymi dwoma, kt贸rym pomog艂em?
- Wasza Wysoko艣膰 wybaczy, ale kiedy przybyli艣my na miejsce nie by艂o tam nikogo opr贸cz Waszej Wysoko艣ci i tych martwych bandyt贸w. Jednak偶e kto艣 musia艂 do Waszej Wysoko艣ci dotrze膰 przed nami, bo rana Waszej Wysoko艣ci by艂a opatrzona.
- Aha. Powiedz mi dlaczego ja ci臋 rozumiem. Tamtych dw贸ch w og贸le nie rozumia艂em.
- To przez specjaln膮 mikstur臋, kt贸r膮 poda艂em Waszej Wysoko艣ci wraz z lekami.
- Rozumiem. Wi臋c co teraz?
- Jak Wasza Wysoko艣膰 si臋 czuje?
- Pomijaj膮c fakt, 偶e boli mnie bok to chyba jestem g艂odny – mrukn膮艂 Adam.
- To 艣wietnie. Znaczy, 偶e moje leki dzia艂aj膮 i Wasza Wysoko艣膰 wraca szybko do zdrowia – u艣miechaj膮c si臋 z zadowolenia medyk klasn膮艂 dwa razy w d艂onie. Otworzy艂y si臋 drzwi i wesz艂a m艂oda dziewczyna nios膮c tac臋, a na niej jak膮艣 misk臋. Stan臋艂a przy 艂贸偶ku i dygn臋艂a przed Adamem, nast臋pnie postawi艂a tac臋 na stoj膮cym przy 艂o偶u stoliku i bez s艂owa oddali艂a si臋.
- Wasza Wysoko艣膰 pozwoli – medyk ostro偶nie podni贸s艂 Adama do pozycji siedz膮cej i podpar艂 go poduszkami. Nast臋pnie wzi膮艂 艂y偶k臋 i pr贸bowa艂 karmi膰 Adama, ale ten tylko mrukn膮艂:
- Sam potrafi臋.
- Jak Wasza Wysoko艣膰 sobie 偶yczy – medyk w艂o偶y艂 艂y偶k臋 z zawarto艣ci膮 z powrotem do miski i wraz z tac膮 po艂o偶y艂 j膮 na kolanach Adama.
Adam ostro偶nie podni贸s艂 艂y偶k臋 do ust.
- Gor膮ce – mrukn膮艂.
- Prosz臋 wybaczy膰 Wasza Wysoko艣膰, zaraz ka偶臋 ukara膰 kucharza - medyk wsta艂, sk艂oni艂 si臋 i chcia艂 wyj艣膰.
- Co chcesz zrobi膰?
- Ka偶臋 wych艂osta膰 kucharza, Wasza Wysoko艣膰.
- Dlaczego? – Zdziwi艂 si臋 Adam.
- Gdy偶 jego potrawa nie smakowa艂a Waszej Wysoko艣ci.
- Tego nie powiedzia艂em. Powiedzia艂em tylko, 偶e jest troch臋 za gor膮ce. Wystarczy jak odczekam chwil臋 i b臋dzie w porz膮dku. Wcale nie musisz ch艂osta膰 kucharza - mrukn膮艂.
- Jak Wasza Wysoko艣膰 ka偶e – medyk sk艂oni艂 si臋 i usiad艂 z powrotem. Zaj臋ty zup膮 Adam nie widzia艂 jak u艣miechn膮艂 si臋 do siebie.
- To by艂o dobre – powiedzia艂 ch艂opak kiedy ju偶 sko艅czy艂 je艣膰 i przymkn膮艂 oczy. – Chyba si臋 troch臋 zdrzemn臋.
- Ale偶 oczywi艣cie, Wasza Wysoko艣膰. Sen jest niezwykle istotny. Dzi臋ki niemu rany szybciej si臋 goj膮 – powiedzia艂 medyk i pom贸g艂 Adamowi po艂o偶y膰 si臋. Potem przykry艂 go troskliwie. – 呕ycz臋 dobrej nocy Waszej Wysoko艣ci – uk艂oni艂 si臋 i po cichu wyszed艂.
Kiedy ju偶 by艂 za drzwiami, u艣miechn膮艂 si臋. Ch艂opak zachowywa艂 si臋 dok艂adnie tak jak Konas si臋 spodziewa艂. B臋dzie wspania艂ym w艂adc膮, trzeba tylko sprawi膰, 偶eby nabra艂 pewno艣ci siebie.
***
Nadszed艂 kolejny dzie艅 wype艂niony walk膮 z bandytami. Kolejny dzie艅, kiedy uda艂o im si臋 kilkunastu zabi膰 i kolejnych kilku pochwyci膰. Lantar zastanawia艂 si臋 sk膮d oni si臋 bior膮. Jakby kto艣 rozpru艂 worek bez dna. W艂a艣nie wygrali kolejn膮 potyczk臋. Schwytanych bandyt贸w zwi膮zali i kilku z 偶o艂nierzy ruszy艂o z nimi w stron臋 stolicy. Niestety nie by艂o w艣r贸d nich Lantara. Trudno, mo偶e nast臋pnym razem dow贸dca wybierze go do eskorty wi臋藕ni贸w. Na razie musi mu wystarczy膰 ten najdro偶szy skarb, kt贸ry przechowywa艂 na sercu. Rozejrza艂 si臋 ostro偶nie w ko艂o, a upewniwszy si臋, ze 偶aden towarzyszy nie zwraca na niego uwagi, si臋gn膮艂 za koszul臋 i wyci膮gn膮艂 zawieszony na szyi woreczek. Rozsup艂a艂 go i wyci膮gn膮艂 z niego pukiel w艂os贸w Sanusa. Delikatnie pog艂adzi艂 go napawaj膮c si臋 jego mi臋kko艣ci膮. W ko艅cu, nie chc膮c byw wiatr mu go porwa艂, schowa艂 go z powrotem do woreczka. Upewniwszy si臋, ze jego skarb jest bezpieczny pod koszul膮, 艣ci膮gn膮艂 lejce zmuszaj膮c konia do biegu. Chcia艂 jak najszybciej znale藕膰 si臋 w swoim namiocie. Chcia艂 jak najszybciej zasn膮膰 i 艣ni膰. 艢ni膰 o swoim ukochanym.
Kiedy dojecha艂 do obozowiska, szybko oporz膮dzi艂 konia, a kiedy by艂 ju偶 pewien, 偶e zwierz臋ciu nic wi臋cej nie potrzeba, umy艂 si臋 i ignoruj膮c nawo艂ywania kompan贸w, kt贸rzy w艂a艣nie upiekli prosiaka dostarczonego z pobliskiego miasta, po艂o偶y艂 si臋 spa膰 w namiocie, kt贸ry dzieli艂 z sze艣cioma innymi 偶o艂nierzami. W tym momencie namiot by艂 pusty, wi臋c Lantar m贸g艂 swobodnie wyj膮膰 sw贸j ukochany skarb. Przez chwil臋 pie艣ci艂 pukiel palcami, u艣miechaj膮c si臋 ciep艂o, na koniec poca艂owa艂 go z namaszczeniem i schowa z powrotem do woreczka. Zasypia艂 maj膮c przed oczami twarz Sanusa.
***
Kiedy medyk wygoni艂 ich z kr贸lewskiej komnaty, udali si臋 do sali narad.
- Co wy o tym wszystkim s膮dzicie? – zapyta艂 Warnek.
- On jest taki m艂ody – westchn膮艂 Sanus.
- A co mo偶emy s膮dzi膰? – odpar艂 Ganar. – Je偶eli on jest tym o kt贸rym m贸wi przepowiednia, to nie mo偶emy nic zrobi膰, nawet je偶eli naszym zdaniem jest zbyt m艂ody. Z przepowiedniami si臋 nie dyskutuje.
- Wi臋c co mamy robi膰? – zapyta艂 Sanus.
- To co ka偶e Kirim. – odpar艂 Mares. – On jest g艂贸wnym doradc膮 i do niego nale偶y decyduj膮cy g艂os.
- S艂uszna uwaga – dotar艂 do nich g艂os od strony drzwi.
Wszyscy jak na komend臋 odwr贸cili g艂owy i zobaczyli Kirima z jak膮艣 ksi臋g膮 pod pach膮. – Widz臋, 偶e przynajmniej jeden z was nie straci艂 g艂owy.
- Nikt z nas nie straci艂 g艂owy – mrukn膮艂 Ganar. – Po prostu zastanawiamy si臋 co dalej. W og贸le nie wiemy o nim nic, nie wiemy jak mamy post臋powa膰. Co robi膰, 偶eby nie pogorszy膰 sytuacji. Lamer dziewi膮ty by艂 z naszego 艣wiata i zanim zosta艂 kr贸lem zdo艂a艂 si臋 ws艂awi膰 swoimi z艂ymi, b膮d藕 gorszymi czynami i gdy wst臋powa艂 na tron wiedzieli艣my mniej wi臋cej czego si臋 spodziewa膰. A ten m艂odzik?
- Masz racj臋 – mrukn膮艂 Kirim k艂ad膮c ksi臋g臋 na stole. – Niestety musimy czeka膰 i uwa偶nie obserwowa膰 co nam czas przyniesie.
- Ale czy to na pewno on? – odezwa艂 si臋 nie艣mia艂o Sanus.
- Spe艂nia wszystkie warunki przepowiedni – odpar艂 Kirim. – Wi臋c musimy wierzy膰, 偶e to on. Ale do艣膰 ju偶 gadania o naszym nowym w艂adcy. Musimy om贸wi膰 par臋 kwestii. Zanim nasz nowy w艂adca wdro偶y si臋 w swoje obowi膮zki, los naszego kraju jeszcze przez jaki艣 czas b臋dzie spoczywa艂 w naszych r臋kach – otworzy艂 ksi臋g臋, kt贸r膮 przyni贸s艂.
- Wszyscy pochylili si臋 nad ksi臋g膮 i zapomniawszy zupe艂nie o nowym w艂adcy skupili si臋 na pa艅stwowych problemach.
***
Nasta艂 kolejny dzie艅. Zwykle zaraz po przebudzeniu i porannej toalecie Kirim udawa艂 si臋 do sali obrad i zag艂臋bia艂 si臋 w ksi臋gach szukaj膮c nowych rozwi膮za艅 na utrzymanie jako takiego porz膮dku w kraju. Tym razem jednak postanowi艂 zmieni膰 sw贸j codzienny rytua艂 i uda艂 si臋 w stron臋 kr贸lewskiej komnaty. Pr臋dzej czy p贸藕niej nowy kr贸l powinien si臋 z nim spotka膰 偶eby dowiedzie膰 si臋 jak wygl膮da sytuacja w kraju. Poprzedniego dnia jeden ze s艂u偶膮cych przekaza艂 Kilimowi wiadomo艣膰 od kr贸lewskiego medyka. Jego Wysoko艣膰 przebudzi艂 si臋 i, bior膮c pod uwag臋 stan w jakim si臋 znajdowa艂, czu艂 si臋 wyj膮tkowo dobrze. S艂ysz膮c to Kirim uzna艂 i偶 mo偶e dokona膰 prezentacji swojej osoby.
Niestety zd膮偶y艂 pokona膰 tylko jeden korytarz, gdy natkn膮艂 si臋 na hrabin臋 Kolomynov. J臋kn膮艂 w duchu. Nie lubi艂 tej kobiety. Ze wszystkich kochanek Lamera dziewi膮tego ona by艂a najgorsza. By艂a pierwsza i do艣膰 szybko sta艂a si臋 taka sama jak kr贸l, rozrzutna i sadystyczna. Pr贸bowa艂 j膮 omin膮膰, udaj膮c, 偶e jest zaj臋ty, jednak kobieta nie da艂a si臋 tak 艂atwo zby膰. Z艂apa艂a Kirima za r臋kaw, a gdy ten, u艣miechaj膮c si臋 sztucznie, odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋, zapyta艂a:
- S艂ysza艂am i偶 nowy w艂adca w ko艅cu si臋 pojawi艂.
- Dobrze s艂ysza艂y艣cie, hrabino.
- Kiedy b臋d臋 mog艂a go zobaczy膰?
- Kiedy tylko Jego Wysoko艣膰 wyrazi 偶yczenie widzie膰 was hrabino – odpar艂 spokojnie.
- A kiedy to nast膮pi? Musz臋 z nim pilnie porozmawia膰 o tym co ty w swojej g艂upocie nas pozbawi艂e艣.
Przez jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 Kilimowi przysz艂a do g艂owy my艣l, by powiedzie膰 tej kobiecie co o niej my艣li, jednak szybko si臋 uspokoi艂. Dop贸ki nie b臋dzie wiedzia艂 co nowy w艂adca postanowi zrobi膰 z kochankami Lamera dziewi膮tego, musi uwa偶a膰 na sw贸j j臋zyk.
- Bardzo mi przykro hrabino, ale nie jestem jasnowidzem. Jego Wysoko艣膰 dopiero wczoraj odzyska艂 przytomno艣膰. Medyk m贸wi i偶 zosta艂 powa偶nie ranny i nie wiadomo jak d艂ugo b臋dzie dochodzi艂 do zdrowia.
- Mam nadziej臋 i偶 nast膮pi to jak najszybciej – powiedzia艂a kobieta, a w jej g艂osie wyra藕nie mo偶na by艂o wyczu膰 niezadowolenie.
- Te偶 mam tak膮 nadziej臋, hrabino. A teraz prosz臋 wybaczy膰, ale musze sprawdzi膰 czy Jego Wysoko艣膰 nie potrzebuje mnie. Jak tylko Jego Wysoko艣膰 wyrazi 偶yczenie widzie膰 was, hrabino, niezw艂ocznie pani膮 poinformuj臋 - powiedzia艂 Kirim, uk艂oni艂 si臋 lekko i nie czekaj膮c na reakcj臋 kobiety odszed艂.
CDN