Zapomniane Imris 2
Dodane przez Aquarius dnia Wrze秐ia 24 2011 18:12:46
2. Skrzyd艂a ognia, skrzyd艂a wiatru
Akzariel le偶a艂 na plecach, wpatruj膮c si臋 w rozgwie偶d偶one niebo. Nie, wcale nie by艂 zadowolony z tego, co zrobi艂. Nirishee... By艂by nawet sk艂onny usi膮艣膰 i z zamy艣lon膮 min膮 wpatrywa膰 si臋 w oczodo艂y czaszki, powtarzaj膮c bez ko艅ca „Zabi膰 go, czy nie zabi膰”. I by艂by to zrobi艂, gdyby z g贸ry nie zak艂ada艂, 偶e czaszka i tak mu nie odpowie. Nie mia艂 poj臋cia, dlaczego w艂a艣nie do niej Hamlet zwraca艂 si臋 ze swoimi problemami egzystencjalnymi. Czaszki s膮 przecie偶 tak samo rozmowne jak byle 艣ciana, ga艂膮zka czy dzban wina w karczmie.
Chocia偶 sam znaczy艂 dla demona zero-nic (albo i mniej, je艣li to mo偶liwe), wygania艂 z siebie natr臋tn膮 my艣l, 偶e czeka go co艣 znacznie gorszego, je艣li nie wype艂ni zadania, kt贸re da艂 mu Metatron. Obr贸ci艂 si臋 na bok i skuli艂. W艂a艣nie, jakie b臋d膮 konsekwencje niepos艂usze艅stwa? (to by艂o pytanie retoryczne, nie oczekiwa艂 i w艂a艣ciwie wcale nie chcia艂 odpowiedzi) Popatrzy艂 na martwego pegaza, kt贸ry pr贸bowa艂 swoim dawnym zwyczajem skuba膰 traw臋. Niestety, jako duchowi sz艂o mu to przynajmniej fatalnie.
- Mia艂e艣 na imi臋 Dafnoss, prawda? – odezwa艂 si臋 do pegaza.
Zwierz臋 podnios艂o g艂ow臋 i podesz艂o do le偶膮cego anio艂a. Podstawi艂o mu pysk do g艂askania. Tak, to z pewno艣ci膮 by艂 Dafnoss. Tylko on lubi艂 g艂askanie. Pegazy z natury s膮 agresywne i ka偶dego, kto nie ma bata, ch臋tnie kopi膮 i uderzaj膮 skrzyd艂ami. Akzariel przypuszcza艂, 偶e pomimo szczerych ch臋ci, jego d艂o艅 przeniknie pysk Dafnossa. Nie ukry艂 zdziwienia, kiedy palce pewnie opar艂y si臋 na zimnej sier艣ci. Pegaz ani troch臋 nie przypomina艂 konsystencj膮 standardowego ducha.
- Grzywa ci si臋 sko艂tuni艂a – zauwa偶y艂.
Zacz膮艂 rozdziela膰 kosmyki palcami. Bardzo stara艂 si臋 nie patrze膰 na strza艂臋 przechodz膮c膮 na wylot przez szyj臋 wierzchowca, ani tym bardziej na zaschni臋te strugi krwi. Obok niego pojawi艂 si臋 Mordad. Wskoczy艂 na grzbiet swojego pegaza. Zawr贸ci艂 go i ju偶 mia艂 zamiar odjecha膰, ale Akzariel sprawnie z艂apa艂 za uzd臋 Dafnossa.
- Nie pozwol臋 ci odej艣膰 bez s艂owa! Masz mi powiedzie膰, co si臋 dzieje!
- Nic si臋 nie zmieni艂e艣... – w duszy anio艂a zabrzmia艂 spokojny, 艂agodny g艂os Mordada. – Obiecaj mi co艣, Anio艂ku. – wzi膮艂 jego r臋k臋 w swoj膮 d艂o艅. – Przyrzeknij, 偶e si臋 st膮d nie oddalisz. Przyrzeknij!
- Ty mi kiedy艣 obieca艂e艣, 偶e spotkamy si臋 po bitwie. Nie dotrzyma艂e艣 s艂owa.
- Rozumiem. Zr贸b, co uwa偶asz za s艂uszne.
- Nie! Czekaj! O co chodzi... – urwa艂.
Dafnoss wzbija艂 si臋 do lotu. Akzariel nie wiedzia艂, czy to 艂omot jego kopyt i szum skrzyde艂 zag艂uszy艂y s艂owa, czy Mordad po prostu nie chcia艂 s艂ucha膰.
* * *
Nirishee nie musia艂 d艂ugo czeka膰. Na wzg贸rzu wyl膮dowa艂 upi贸r.
- Zamierzasz straszy膰 teraz w tej okolicy? – zakpi艂, mierz膮c wzrokiem zmasakrowane cia艂o ducha.
- Po co tu przyszed艂e艣? – pytanie odbi艂o si臋 od zakamark贸w duszy demona.
- Mam pro艣b臋. Nie odzywaj si臋 wi臋cej, bo to strasznie nieprzyjemne uczucie. Jakby mi w 艣rodku drga艂y rzeczy, kt贸rych pewnie nie chcia艂bym zobaczy膰 zaraz po posi艂ku.
- Jak 艣miesz... – zasycza艂 w艣ciekle Mordad.
Ale demon w u艂amku sekundy doby艂 miecza. Gdyby by艂 tu Akzariel, zaraz rozpozna艂by zdobienia i rubiny. Wok贸艂 ostrza owija艂y si臋 spiralami runy w innym zapisie, tworz膮ce inny tekst. Mia艂y teraz kolor jasnego b艂臋kitu.
Okoliczni ludzie rozejrzeli si臋 niepewni, czy rzeczywi艣cie us艂yszeli grzmot pioruna. Niebo by艂o nieskazitelnie czyste, kompletny brak chmur, zupe艂nie jasna, spokojna noc. Przes艂ysza艂o im si臋... Na dow贸d b艂臋dnego stwierdzenia zaraz rozleg艂y si臋 nast臋pne dwa grzmoty. Ludzie rozeszli si臋 do dom贸w. Takie zjawiska nie s膮 bezpieczne. Tylko jedna sylwetka nie biega艂a w k贸艂ko i nie wrzeszcza艂a jak op臋taniec. Przyspieszy艂a nawet. Dosta艂a si臋 na wzg贸rze. Zamar艂a.
Nirishee i Mordad ciskali w siebie wzajemnie zakl臋ciami. P艂on臋艂o kilka drzew. Najwyra藕niej czary jak na razie nie dosi臋g艂y celu. Saffaim zobaczy艂 Akzariela. Podbieg艂 do niego i trwo偶nie przytuli艂 si臋 do jego n贸g. Zielone oczy rozszerza艂o przera偶enie. Pisn膮艂 cicho i stuli艂 uszy. Akzariel zrozumia艂. Wymierzyli w siebie bezb艂臋dnie. Musia艂by si臋 zdarzy膰 cud, 偶eby zakl臋cia nie trafi艂y.
I cud si臋 sta艂...
Nirishee wiedzia艂, 偶e u偶y艂 zakl臋cia przeciwko niematerialnemu cia艂u. Nie wiedzia艂, co zrobi z cia艂em materialnym.
Mordad wiedzia艂, 偶e u偶y艂 zakl臋cia rani膮cego materialne cia艂o. Wiedzia艂, jak dzia艂a...
Akzariel le偶a艂 na ziemi. Powoli przypomina艂 sobie wszystko, co wydarzy艂o si臋 przed uderzeniem obu czar贸w. Szum w g艂owie bynajmniej nie u艂atwia艂 mu tego zadania. Uni贸s艂 si臋 na 艂okciach i nieprzytomnie rozejrza艂 dooko艂a. Bok bola艂 go, jakby kto艣 rwa艂 mu cia艂o roz偶arzonymi obc臋gami (co by艂o jedn膮 z ulubionych tortur 艣redniowiecznego posp贸lstwa, sami torturowani zdecydowanie propagowaliby ide臋 humanitarnego obchodzenia si臋 z wi臋藕niami, gdyby tylko byli troch臋 bardziej 偶ywi). Poniewa偶 jednak obecno艣膰 jakiegokolwiek osobnika z roz偶arzonymi obc臋gami mija艂aby si臋 nie tylko z prawd膮 historyczn膮, ale r贸wnie偶 ze zdrowym rozs膮dkiem, anio艂 stwierdzi艂 gorzko, 偶e zakl臋cia narobi艂y sporo zamieszania w jego organizmie.
- Kre... Kretyni!... – wycharcza艂 z trudem. – My艣licie... 偶e pozwol臋... wam si臋 tak po prostu... pozabija膰?...
Wszystko wok贸艂 wirowa艂o. Wypowiedzenie jakichkolwiek d艂u偶szych s艂贸w sta艂o si臋 praktycznie niemo偶liwe. Roz艂o偶one morderczym wysi艂kiem skrzyd艂a, uznaj膮c, 偶e prawa fizyki w tej chwili maj膮 nad nimi wi臋ksz膮 w艂adz臋 ni偶 Akzariel, opad艂y na bok, poci膮gaj膮c anio艂a za sob膮. Trawa by艂a wilgotna, bynajmniej nie od rosy. Ciekawe, Akzariel nie mia艂 si艂y u艣miechn膮膰 si臋 nawet do w艂asnych my艣li, co ja takiego mam po prawej stronie pod 偶ebrami?... No, teraz to ju偶 pewnie b臋d膮 jakie艣 szcz膮tkowe strz臋py organ贸w wewn臋trznych. Albo i mniej.
A potem znieruchomia艂. Dla postronnych mog艂o to wygl膮da膰 jak sen. Dla postronnych nie by艂oby wielkiej r贸偶nicy pomi臋dzy snem, utrat膮 przytomno艣ci czy 艣mierci膮. Ale Mordad i Nirishee nie zaliczali si臋 do postronnych.
Nie nale偶a艂o oczekiwa膰, 偶e demon zna zasady fair play. A nawet je艣li by zna艂, to z ca艂膮 pewno艣ci膮 absolutnie nie zamierza艂by ich przestrzega膰. Zasady wymy艣lono po to, 偶eby demony mog艂y je 艂ama膰. Przynajmniej w mniemaniu Nirishee. Dlatego nie zagra艂 czysto. Skorzysta艂 z chwili nieuwagi i b艂yskawicznie zaatakowa艂 Mordada. Przygnieciony do ziemi upi贸r nie mia艂 najmniejszych szans. I wiedzia艂 o tym. Ta si艂a... Podrz臋dny demon nie ma takiej si艂y! Jeszcze raz szarpn膮艂 si臋 w艣ciekle, ale mocny u艣cisk ani my艣la艂 zel偶e膰.
- Ode艣lij mnie. Ode艣lij mnie, ale potem ocal Akzariela.
- Sk膮d pewno艣膰, 偶e zaraz po tym, jak wtr膮c臋 ci臋 do za艣wiat贸w, nie dobij臋 go? – Nirishee u艣miechn膮艂 si臋 podle.
- Ja wiem. Wiem, 偶e go nie skrzywdzisz.
- Jeste艣 strasznie pewny siebie... Wiesz, 偶e im bardziej si臋 przy tym upierasz, tym bardziej mam ochot臋 zrobi膰 ci na przek贸r?
- Pospiesz si臋. Z ka偶d膮 sekund膮 on jest bli偶ej Granicy. Potem mo偶e by膰 ju偶 tylko za p贸藕no.
- Nie b贸j si臋. Tacy jak my nie maj膮 wyrzut贸w sumienia! – demon roze艣mia艂 si臋 pogardliwie.
* * *
Wszystko p艂on臋艂o. Akzariel rozchyli艂 powieki ci臋偶kie jak worki z piachem. Nie mia艂 nawet si艂, by zakrztusi膰 si臋 dymem. S艂ysza艂 biegaj膮cych wsz臋dzie ludzi. Pr贸bowali gasi膰 ogie艅 (bo prawdopodobnie to jeden z wcze艣niejszych grzmot贸w uderzy艂 we wzg贸rze i skrzesa艂 iskr臋 na suchej trawie, ale to tylko oni nie dopuszczali do siebie my艣li, 偶e po偶ar roznieci艂o pot臋偶ne zakl臋cie). Anio艂 widzia艂 ich sylwetki.
Naraz zobaczy艂 id膮c膮 ku niemu posta膰. Z ciemnego konturu wyr贸偶ni艂 tylko dwa d艂ugie rogi, palce zako艅czone pazurami, nienaturalnie wielkie skrzyd艂a z poszarpanymi b艂onami i wij膮cy si臋 z ty艂u cienki ogon, z ca艂kiem niez艂ym skutkiem pr贸buj膮cy upodobni膰 si臋 do bata. 艢wietnie, teraz sam diabe艂 zabierze moj膮 dusz臋 na wieczyste m臋czarnie, pomy艣la艂 anio艂.
- Nishee... – wyszepta艂 bezg艂o艣nie.
Tak chcia艂by, 偶eby kto艣 teraz przy nim by艂. Ktokolwiek, poza tym male艅kim kotkiem. M贸g艂by to by膰 nawet on. Nawet Nirishee. Ba艂 si臋 umrze膰. Ba艂 si臋 tego, co go czeka. A potem zemdla艂. Sam nie by艂 pewny, czy z b贸lu, czy te偶 dlatego, 偶e nie chcia艂 ogl膮da膰 w艂asnej 艣mierci.
Nie us艂ysza艂 radosnego miaukni臋cia Saffaima. Kotek wybieg艂 przybyszowi na spotkanie.
* * *
Anio艂 ponownie otworzy艂 oczy. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie m贸g艂 to zrobi膰. Pozna艂 nad sob膮 sklepienie z desek. By艂 z powrotem w gospodzie. Ostro偶nie przekr臋ci艂 si臋 na bok. Le偶a艂 na swoim 艂贸偶ku w pokoju (tylko z jego siennika tak wy艂azi艂y k艂uj膮ce s艂omki, wi臋c pozna艂 od razu). Z drugiego ko艅ca pomieszczenia spogl膮da艂y na niego dwie pary oczu – zielone i czerwone. Nirishee i Saffaim ca艂kiem wygodnie u艂o偶yli si臋 na drugim pos艂aniu, czekaj膮c, a偶 anio艂 si臋 obudzi.
- Jak si臋 czujesz? – zapyta艂 beztrosko demon.
- Daj, przywal臋 ci zakl臋ciem, to b臋dziesz wiedzia艂 jak – sykn膮艂 bole艣nie Akzariel, obracaj膮c si臋 na wznak; zdecydowa艂, 偶e jednak nie ma ochoty patrze膰 na Nirishee.
- Nie musisz by膰 taki niegrzeczny – obruszy艂 si臋 demon. – Nie poluzuj opatrunk贸w. Jak otworzysz ran臋, to nam pod艂oga sp艂ynie krwi膮.
- Same mi艂e wiadomo艣ci po przebudzeniu... – mrukn膮艂 niech臋tnie Akzariel.
Zapad艂a cisza. Nie na d艂ugo.
- Mog臋 by膰 w艣cibski i nietaktowny? – zapyta艂 Nirishee.
- Nooo... Ale lepiej, 偶eby to pytanie nie wzbudzi艂o we mnie przemo偶nej ch臋ci uduszenia ci臋.
- Ten anio艂-upi贸r musia艂 by膰 za 偶ycia ca艂kiem 艂adny. 艁膮czy艂o ci臋 z nim co艣 wi臋cej? – demon mocno zaakcentowa艂 dwa ostatnie s艂owa.
Akzariel zach艂ysn膮艂 si臋 powietrzem. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 w stron臋 Nirishee troch臋 zbyt gwa艂townie, czym da艂o o sobie zna膰 ciche pykni臋cie w karku. Anatomia anio艂a nie by艂a przystosowana do Takich Pyta艅. Psychika tym bardziej.
- Mordad by艂 moim przyjacielem i nic wi臋cej. Ja nie jestem homoseksualny.
- Ty w og贸le jeste艣 aseksualny – Nirishee nie by艂by sob膮, gdyby podarowa艂 sobie t臋 uwag臋.
- Akurat – prychn膮艂 Akzariel.
- Mo偶esz mi udowodni膰 – u艣miech demona by艂 s艂odki jak kilo cukru.
- G艂upi jeste艣 – skwitowa艂 anio艂. – My艣lisz, 偶e taki tek艣cik wystarczy i rzuc臋 si臋 w twoje ramiona?
- Jak na razie ju偶 si臋 raz rzuci艂e艣. I przez par臋 dni nawet nie my艣l o wstawaniu. Aha, tego twojego Mordada odes艂a艂em w za艣wiaty. Poprosi艂 mnie, 偶ebym ci powiedzia艂, 偶e chcia艂by, 偶eby艣 nosi艂 jego krzy偶yk. (- powiedzia艂 Nirishee, udowadniaj膮c 艣wiatu, 偶e zasad臋 gramatycznego uk艂adania zda艅 traktuje jak zbyteczny wymys艂)
Cisza zapad艂a kolejny raz. Akzariel ju偶 zaczyna艂 mie膰 nadziej臋, 偶e mo偶e uda mu si臋 zasn膮膰, gdy znowu odezwa艂 si臋 demon.
- Musz臋 ci co艣 powiedzie膰.
Ton, jakim wypowiedzia艂 te cztery s艂owa, zmrozi艂 Akzariela. Instynktownie poczu艂, 偶e nie powinien zbywa膰 rozm贸wcy. Instynktownie poczu艂, 偶e zaraz dowie si臋 czego艣, przez co prawdopodobnie nie b臋dzie m贸g艂 dzi艣 w nocy spa膰. Instynktownie poczu艂, 偶e mimo wszystko powinien go wys艂ucha膰.
- No?
- Nazywam si臋 Niri Share Shee, skr贸cone do Nirishee – zacz膮艂 demon.
- Zgaduj臋, 偶e ten skr贸t nie jest bezcelowy.
- W naszym j臋zyku Nirishee znaczy Niewinno艣膰. (No to wyj膮tkowo ci pasuje..., pomy艣la艂 z przek膮sem Akzariel) Ale Niri Share Shee to Smok Piekielnego Ognia. – po chwili demon podj膮艂 opowie艣膰. – Jest nas tysi膮c. Tyci u艂amek wszystkich demon贸w. Powiedzia艂em ci, 偶e jestem podrz臋dny. Uda艂o mi si臋 do ko艅ca nie sk艂ama膰. Ca艂y tysi膮c, wszystkie Smoki s膮 podrz臋dne tylko wobec jednego demona. Wobec Lucyfera.
- Lucyfer nie przys艂a艂by tu jednego ze swoich demon贸w-Smok贸w na wycieczk臋 krajoznawcz膮. Co艣 tu jest, w tej zat臋ch艂ej, zapomnianej przez cywilizowany 艣wiat dziurze. Co艣 jest w Imris, prawda?
Nirishee skin膮艂 g艂ow膮.
- Istnieje pewna... pewna rzecz. – demon bardzo ostro偶nie wa偶y艂 s艂owa. – Jestem tu po to, 偶eby t臋... rzecz znale藕膰. Niebawem ma do mnie do艂膮czy膰 inny z mojego rodu. P贸ki co, mam dwa, mo偶e trzy dni zapasu. Przez ten czas mog臋 odsy艂a膰 st膮d anielskie upiory.
- Rozumiem – odpowiedzia艂 po chwili zastanowienia Akzariel. – Jak si臋 b臋dzie nazywa艂 ten Smok?
- Espee Share Ron. Po skr贸ceniu Espeeron.
- I to pewnie te偶 skr贸t nie bez znaczenia.
- Owszem, Espeeron to S艂odycz. Espee Share Ron to Smok P艂on膮cej Gwiazdy.
- A... A to w og贸le jest m臋skie czy 偶e艅skie imi臋?
- A wiesz... Nie mam zielonego poj臋cia.
Akzariel u艣miechn膮艂 si臋. To by艂 jego naturalny, niewymuszony u艣miech. Anio艂 wygl膮da艂 na zadowolonego (chocia偶 niekt贸rzy, widz膮c opatrunki wok贸艂 jego talii, 艣mieliby w to mocno w膮tpi膰).
- 艢licznie si臋 u艣miechasz – zauwa偶y艂 Nirishee. – No i co si臋 tak czerwienisz? To by艂o stwierdzenie faktu, a nie komplement – doda艂 z艂o艣liwie. – Nie wyobra偶aj sobie.
- Co ty nie powiesz?... – Akzariel stara艂 si臋 zapanowa膰 nad piek膮cymi go policzkami.
- Nazwa艂e艣 mnie wtedy Nishee.
- Wtedy? Na wzg贸rzu? Wiesz... I co z tego? Majaczy艂em, modli艂em si臋 o proszki od b贸lu i powstrzymywa艂em od wymiotowania (co jest normalnym skutkiem wstrz膮su m贸zgu, chocia偶 m贸zg Akzariela nie przyznawa艂 si臋 do 偶adnego wstrz膮sania).
- Nie, to by艂o bardzo mi艂e. Brzmia艂o tak mi臋kko i przyjemnie.
- Wybacz, ale ja po艂o偶臋 si臋 teraz spa膰. Za du偶o nowo艣ci jak na pi臋膰 minut. Dobranoc. – z trudem, 偶eby nie urazi膰 owini臋tych banda偶em miejsc, naci膮gn膮艂 na siebie ko艂dr臋.
- Dobranoc.
Akzariel swoim zwyczajem chcia艂by to wszystko dok艂adanie przemy艣le膰. Teraz jednak zm臋czenie wzi臋艂o g贸r臋. Anio艂 zapad艂 w sen, zanim zd膮偶y艂 spostrzec, 偶e tylko jakim艣 niesamowitym przypadkiem by艂 na tyle przytomny, by zrozumie膰 Nirishee i nie zasn膮膰 wp贸艂 s艂owa.
* * *
Spa艂 na tyle g艂臋boko, 偶e nawet wystrza艂 armatni nie m贸g艂by go obudzi膰. Pochyla艂a si臋 nad nim posta膰, kt贸r膮 ledwie pami臋ta艂 z ogarni臋tego p艂omieniami wzg贸rza za Imris. Szpony ostro偶nie odgarn臋艂y jasne kosmyki w艂os贸w opadaj膮ce na czo艂o 艣pi膮cego anio艂a. Istota zbli偶y艂a usta do jego ucha i wyszepta艂a cichutko:
- Podobasz mi si臋, Anio艂ku. Podobasz mi si臋.
Usta rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu. Efekt spokoju i 艂agodno艣ci psu艂y d艂ugie k艂y opieraj膮ce si臋 na dolnej wardze demona. B艂oniaste, poszarpane od lotu skrzyd艂a zaszumia艂y lekko. Ogon poruszy艂 si臋. Pazury najdelikatniej jak umia艂y pog艂adzi艂y policzek anio艂a.
Czerwone 艣lepia z w膮skimi szparkami 藕renic spocz臋艂y na krzy偶u. Po艣wiata ksi臋偶yca l艣ni艂a na medalionie. Albo to sam medalion emanowa艂 tym lekkim 艣wiat艂em. U艣miech demona sta艂 si臋 du偶o bardziej drapie偶ny. Oczy zmru偶y艂y si臋.
- I kto tu niby nie gra czysto, co? – zamrucza艂. – Wiesz, gdybym to ja by艂 ledwie utrzymuj膮cym swoj膮 egzystencj臋, obrzydliwie pokiereszowanym duchem, to te偶 umie艣ci艂bym cz膮stk臋 siebie w tym krzy偶yku. Masz pewno艣膰, 偶e jest bezpieczny w r臋kach aniel膮tka. – demon wyra藕nie wyci膮gn膮艂 pazury w kierunku medalionu, jednak po g艂臋bszym zastanowieniu cofn膮艂 je. – Zabawniej b臋dzie zmusi膰 ci臋 do ujawnienia si臋. Chcesz go chroni膰? Dobrze, postaram si臋, 偶eby艣 mia艂 okazj臋... – za艣mia艂 si臋 cicho, wyszczerzaj膮c wszystkie k艂y.
Medalion drgn膮艂. Demon zignorowa艂 go. Znajdowa艂 si臋 w stanie pomi臋dzy przybraniem ca艂kowitej postaci ludzkiej i ca艂kowitej postaci Smoka. W takiej formie pozwala艂 si臋 ogl膮da膰 jedynie Saffaimowi (kt贸ry uwielbia艂 dla zabawy goni膰 koniec d艂ugiego, elastycznego ogona, zako艅czonego skrz膮c膮 si臋 na czerwono strza艂k膮, idealn膮 do 艂apania dla ma艂ego kotka).
Akzariel. AkZARIel. Zari. Pi贸rko. Zari znaczy po prostu Pi贸rko.
* * *
Anio艂 ockn膮艂 si臋. Czu艂 si臋 obserwowany. Czu艂 si臋 te偶 poturbowany i czu艂 si臋 fatalnie, co w jego obecnym stanie nie powinno dziwi膰. Min臋艂a chwila, zanim mgie艂ka znikn臋艂a mu sprzed oczu i m贸g艂 ju偶 rozr贸偶ni膰 szczeg贸艂y izby. Kark bola艂 go jednak nadal niemi艂osiernie i nie m贸g艂 unie艣膰 g艂owy. Przy膰mione b贸lem i zm臋czeniem powr贸ci艂y do niego obrazy, jakby ze 艣rodka nocy, gdy kto艣 pochyla艂 si臋 nad nim i co艣 m贸wi艂. Gdyby nie rw膮cy b贸l pod 偶ebrami, Akzariel spokojnie m贸g艂by stwierdzi膰, 偶e czuje si臋 jakby poprzedniego dnia zapi艂 trzeciego z rz臋du kaca tym samym, po czym go dosta艂. Zwykle w okolicach drugiego dnia bowiem ju偶 nie wstaje si臋 z 艂贸偶ka.
Co艣 jednak go niepokoi艂o. W pokoju kto艣 by艂. Jego zmys艂y, zbyt przyt臋pione po wielu godzinach urywanego, m臋cz膮cego snu, do tego nadal os艂abione po ciosie zadanym przez zakl臋cia, nic mu nie podpowiada艂y.
- Nirishee? – zapyta艂 s艂abym g艂osem, kt贸rego brzmienie przera偶a艂o swoj膮 wiotko艣ci膮.
„Nie ma go tu.”
- A jednak ty jeste艣, Saffaim. Sam? – odezwa艂 si臋 ponownie.
„Nie. Nie jeste艣my sami.”
Anio艂, z trudem 艂api膮c powietrze (w p艂ucach co艣 mu dziwnie charcza艂o; nie by艂 w og贸le pewien, czy jeszcze ma p艂uca), podci膮gn膮艂 si臋 par臋 centymetr贸w do g贸ry. Zakaszla艂.
- Pom贸c? – zapyta艂o co艣 zielonego, co nagle znalaz艂o si臋 obok niego. Akzariel zamruga艂 oczyma, my艣l膮c: „O cholera!”.
- Ma... Maktiel?! – wyj膮ka艂 – Ty?
- Zgadza si臋. Ja i Akhibel. Akhibel Milcz膮cy, oczywi艣cie. Do us艂ug ja艣nie pana. – za艣mia艂 si臋 perli艣cie, delikatnie podci膮gaj膮c rannego na poduszki, do pozycji niemal siedz膮cej.
Anio艂 poczu艂 si臋 niemal jak w domu.
Wielkie okno by艂o otwarte na o艣cie偶, ukazuj膮c rosn膮ce przy nim drzewo. Na zewn膮trz wia艂 silny, orze藕wiaj膮cy wiatr. Wygrywa艂 szeptem melodie na zielonych strunach, jak to kiedy艣 uj膮艂 Maktiel. Ostatnie promienie s艂o艅ca b艂yszcza艂y na drewnianej posadzce. Na parapecie, jedn膮 nog臋 podci膮gaj膮c pod siebie, a drug膮 opieraj膮c o pod艂og臋, siedzia艂 anio艂. Ciemne, l艣ni膮ce granatem, w艂osy opada艂y mu prawie na ramiona. Oczy mia艂 przymkni臋te, ale Akzariel wiedzia艂, 偶e l艣ni艂y jak komety na sierpniowym, pogodnym niebie. By艂 dobrze zbudowany, szeroki w barkach. Ubrany w elegancki, czerwony p艂aszcz. Drugi anio艂 by艂 praktycznie ca艂y zielony. Mia艂 zielone w艂osy, si臋gaj膮ce pasa, jedwabiste i l艣ni膮ce, i zielone oczy, ocieniane d艂ugimi rz臋sami. By艂 ubrany w zielone spodnie, i zielon膮 koszul臋, rozche艂stan膮 na piersiach. Mia艂 te偶 zielone paznokcie u r膮k i bosych st贸p. Sk贸r臋 mia艂 jednak normalnego koloru, jasn膮, lekko nawet blad膮, z r贸偶owymi policzkami i ustami. D艂onie o d艂ugich palcach. By艂 smuk艂y, smuklejszy nawet od Akzariela. Twarz mia艂a delikatne rysy. U艣miecha艂 si臋 pogodnie i Akzariel pomy艣la艂, 偶e nie bez powodu Maktiel jest uwa偶any za najbardziej niewinnego i naj艣liczniejszego spo艣r贸d ca艂ego ich Kr臋gu.
- Co wy tu robicie? – zapyta艂, z trudem hamuj膮c rozpaczliw膮 rado艣膰 mieszaj膮c膮 si臋 ze skrywanym g艂臋boko niepokojem.
- Jak to co, Einsteinie? – odpowiedzia艂 mu pytaniem Zielony Anio艂. – Kiedy Metatron si臋 dowiedzia艂, 偶e dosta艂e艣 si臋 w sam 艣rodek tego ba艂aganu i jeste艣 zdrowo poturbowany, kaza艂 nam ci臋 st膮d zabra膰, 偶eby ten demon przypadkiem ci臋 nie dobi艂.
Akzariela zatka艂o. Albo 藕le ocenia艂 Metatrona przez te wszystkie tysi膮clecia, albo co艣 tu 艣mierdzia艂o na kilometr.
- Jak to? – zdziwi艂 si臋. – Nie ma mi za z艂e, 偶e nie zabi艂em Ni... demona?
- Jasne, 偶e nie! – Maktiel potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Z jego w艂os贸w posypa艂y si臋 li艣cie. – Gdy si臋 dowiedzia艂, 偶e ten demon jest Smokiem Lucyfera, to nie m贸g艂 sobie wybaczy膰, 偶e wysy艂a ci臋 na pewn膮 艣mier膰. Natychmiast nas po ciebie przys艂a艂.
Anio艂 spojrza艂 na niego, drapi膮c si臋 po g艂owie, z b艂臋kitnymi oczyma rozszerzonymi ze zdziwienia. 呕e co? – pomy艣la艂 ze zgroz膮 – Metatron wie, 偶e Nirishee jest Smokiem? Jako to mo偶liwe, skoro ja si臋 dopiero niedawno dowiedzia艂em? – ogarn膮艂 go niepok贸j.
Pomys艂 by艂 lekko szalony, ale anio艂 czu艂, 偶e musi go zrealizowa膰.
- Wi臋c macie mnie st膮d zabra膰? – zapyta艂, a gdy pokiwali g艂owami, oznajmi艂: – Ch艂opaki, to nie jest dobry pomys艂. Ten demon co艣 ukrywa, a ja ju偶 zdoby艂em jego zaufanie, i jestem blisko odkrycia, o co chodzi. Niech g贸ra da mi troch臋 czasu. Prosz臋. – spojrza艂 Maktielowi prosto w pi臋kne, zielone jak trawa na wiosn臋, oczy. – Dam sobie rad臋. On nie zrobi mi krzywdy.
- No co ty gadasz? Oszala艂e艣? Jeste艣 ledwo 偶ywy.
- Dam sobie rad臋. On mnie nie skrzywdzi, wierz mi.
- Odwali艂o ci. Jakbym ja by艂 tym demonem, to roztrzaska艂bym ci 艂eb na kawa艂ki. Bez urazy, oczywi艣cie – odezwa艂 si臋 Akhibel Milcz膮cy, a zaraz potem z艂apa艂 si臋 za g艂ow臋, jakby pope艂ni艂 straszny b艂膮d.
Akzariel zmru偶y艂 oczy.
- Taaa. To zawsze by艂a jawna 艣ciema, to twoje udawanie, 偶e jeste艣 niemow膮. 艢mieszne, 偶e uda艂o ci si臋 nabra膰 p贸艂 naszego Kr臋gu.
- Ja jestem za zostawieniem go tu – prychn膮艂 Akhibel – Dajmy mu dwie doby. Metatron to zrozumie. Chyba.
W ko艅cu Maktiel zgodzi艂 si臋 ze swoim towarzyszem. Akzariel spu艣ci艂 powietrze, z d艂ugim, 艣wiszcz膮cym odg艂osem, zaraz, gdy opu艣cili izb臋, wylatuj膮c przez otwarte okno. Kamie艅 spad艂 mu z serca.
„Gratuluj臋 g艂upoty” odezwa艂 si臋 Saffaim, dotychczas siedz膮cy na szafie w milczeniu. Anio艂 popatrzy艂 na niego spode 艂ba. W spojrzeniu by艂o pytanie.
„A偶 tak ufasz Nirishee?” kontynuowa艂 kociak, wpatruj膮c si臋 w puste okno. „Wiesz przecie偶, 偶e gdyby on chcia艂, m贸g艂by ci臋 zabi膰, i to zaraz? S膮dzisz, 偶e tego nie zrobi?”
- Nie – odpar艂 ranny, lekko kr臋c膮c g艂ow膮 na boki. – Nie, nie s膮dz臋. Owszem, wiem, 偶e on mo偶e to zrobi膰. Mo偶e mnie zabi膰, kiedy chce. Ale 艂atwiej by艂oby mu to zrobi膰 wczoraj, nie uwa偶asz?
Saffaim u艣miechn膮艂 si臋 po kociemu, wpatruj膮c si臋 w koniuszek swego ogona. Nagle stwierdzi艂: „On jest tarthy.” „Tarthy” by艂o s艂owem, kt贸rego Akzariel nie zna艂 i nie rozumia艂. Instynktownie poczu艂 jednak, 偶e bezpieczniej nie pyta膰, co to znaczy. Odwr贸ci艂 si臋 na bok z bezmy艣lnym u艣miechem i zasn膮艂 p艂ytkim snem.
* * *
Ockn膮艂 si臋, gdy tylko us艂ysza艂 skrzypienie drzwi. To by艂 Nirishee. Stan膮艂 w drzwiach i przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 anio艂owi. Akzariel z dziwnym niepokojem zda艂 sobie spraw臋, 偶e spojrzenie demona spocz臋艂o na jego klatce piersiowej, a dok艂adniej – na medalionie od Mordada. Potem podni贸s艂 wzrok na jego twarz i w nozdrza rannego uderzy艂 zapach 艣mierci.
- Czy偶by艣 spotka艂 kt贸rego艣 z moich? – zapyta艂 po chwili.
Nirishee, zamiast odpowiedzie膰, przeszed艂 szybkim krokiem do okna, wzbijaj膮c ob艂oczki kurzu z pod艂ogi. Stukanie cholew o drewno odbi艂o si臋 w g艂uchej ciszy. Zdawa艂o si臋, 偶e nie zauwa偶y艂 kilku ma艂ych, zielonych li艣ci, tu偶 przy 艂贸偶ku anio艂a. Opar艂 si臋 o parapet i zaraz znalaz艂 si臋 przy nim Saffaim, niczym domowy kociak domagaj膮cy si臋 pieszczot. Demon jakby od niechcenia podrapa艂 go za uchem.
- Niski, kr臋py, kr贸tko obci臋ty, rudy – opisa艂. – Kolczyk w prawym uchu.
- Nisroc. Anio艂 uwolnienia, je艣li dobrze pami臋tam. By艂 w oddziale Mo...
- Mordada, jak si臋 domy艣lam – przerwa艂 mu demon wp贸艂 s艂owa, u艣miechaj膮c si臋 krzywo.
Chwil臋 milcza艂, po czym si臋gn膮艂 do kieszeni p艂aszcza i wyci膮gn膮艂 ma艂膮, oprawion膮 w sk贸r臋 ksi臋g臋 o poszarza艂ych ze staro艣ci stronach. Akzariel patrzy艂 na to w milczeniu. Zareagowa艂 dopiero, gdy demon rzuci艂 j膮 w jego kierunku. Z艂apa艂 ksi膮偶k臋 szybkim ruchem, w obie d艂onie, wzbijaj膮c chmury py艂u. Zacz膮艂 kaszle膰.
- Przynios艂em ci, 偶eby艣 si臋 nie nudzi艂 – wyja艣ni艂 Nirishee, powstrzymuj膮c si臋 od 艣miechu.
- Wielkie dzi臋ki – wycharcza艂 anio艂 – Co to w og贸le jest... – spojrza艂 na stron臋 tytu艂ow膮. – O! Dzi臋ki. Dante – skrzywi艂 si臋 – Tylko Dantego mi tu do szcz臋艣cia potrzeba.
- Nie lubisz Dantego?
- Czyta艂em go po sto razy w ka偶dym stuleciu. Przejad艂 mi si臋, jak mi臋t贸wki. Ale dzi臋ki za dobre ch臋ci. Sk膮d go wytrzasn膮艂e艣?
- Z kaplicy.
Akzariel podni贸s艂 na niego zaniepokojone oczy.
- W Imris nie ma kaplic, demonie – nagle jakby zorientowa艂 si臋, 偶e jego g艂os brzmi za powa偶nie i spu艣ci艂 z tonu. – Poza tym to profanacja! Kra艣膰 ksi膮偶ki z kaplic.
Nirishee nie zwr贸ci艂 jednak uwagi na drug膮 cz臋艣膰 wypowiedzi.
- Ale偶 owszem, jest kaplica, ju偶 prawie w lesie, rozpadaj膮ca si臋, zniszczona. Tam spotka艂em tego Nisroca, czy jak mu tam. Demolowa艂 wn臋trze. Jak z nim sko艅czy艂em, to znalaz艂em wej艣cie do piwnicy. A tam t臋 ksi膮偶k臋. Pewnie jaki艣 nawiedzony mnich po艣wieci艂 ca艂e 偶ycie, 偶eby j膮 przepisa膰 – doda艂 z krzywym u艣miechem i odwr贸ci艂 si臋 plecami do niego.
Rzeczywi艣cie, r臋kopis; pomy艣la艂 anio艂, wertuj膮c nowy nabytek. Wtem z ulicy dobieg艂y ich, przez otwarte – nadal na o艣cie偶 – okno, odg艂osy zabawy i g艂osy dzieci. Akzariel u艣miechn膮艂 si臋 na sam ten d藕wi臋k. Reakcja demona by艂a zgo艂a inna.
- Bachory – prychn膮艂, patrz膮c w d贸艂. – Moment, zaraz jakiego艣...
- Co ty wyprawiasz? – zapyta艂 anio艂, bezg艂o艣nie k艂ad膮c bose stopy na pod艂odze. Co艣, gdzie艣 pod prawym 偶ebrem, bole艣nie ostrzega艂o go przed tak gwa艂townymi ruchami. Co艣 wy偶ej, w g艂owie, ostrzega艂o go przed wykonywaniem jakichkolwiek ruch贸w w obecno艣ci Nirishee.
- Nienawidz臋 bachor贸w – rzuci艂 demon przez rami臋. – Tak bardzo ich nienawidz臋. Zaraz im poka偶臋 par臋 ciekawych efekt贸w 艣wietlnych...
Akzarielowi ciarki przesz艂y po plecach, gdy pozna艂 inkantacj臋. Na koniuszkach palc贸w smoka formowa艂y si臋 zielonkawe kule energii. Ranny zdoby艂 si臋 na ogromny wysi艂ek, napr臋偶y艂 mi臋艣nie. W u艂amku sekundy znalaz艂 si臋 przy Nirishee, mocno 艣ciskaj膮c jego nadgarstek.
Demon spojrza艂 na niego, szczerze zaskoczony. Jego oczy jarzy艂y si臋 krwi艣cie czerwono. Dzieci odbieg艂y spod okien gospody, kopi膮c kawa艂ek sk贸ry, imituj膮cy pi艂k臋. Gdzie艣 w oddali niebo zacz臋艂o barwi膰 si臋 zachodem s艂o艅ca. Anio艂 mimo woli poczu艂 silne emocje emanuj膮ce od demona. Nie m贸g艂 jednak zupe艂nie okre艣li膰 ich zabarwienia. To by艂o jeszcze gorsze.
- Wiesz, 偶e nie powiniene艣 si臋 wtr膮ca膰?
Anio艂 przytakn膮艂, w milczeniu, zagryzaj膮c doln膮 warg臋.
- Wiesz, 偶e w zasadzie jeste艣 teraz zdany na moj膮 艂ask臋 i nie艂ask臋?
Cisza. Saffaim klepa艂 ogonkiem o parapet.
- I pewnie wiesz, 偶e gdybym chcia艂 ci臋 zabi膰, nie by艂by艣 w stanie si臋 obroni膰? – wysycza艂. I znowu kiwni臋cie g艂ow膮. Anio艂 b艂膮dzi艂 oczami po framudze okna. – Wi臋c, z 艂aski swojej, panuj nad sob膮.
Akzariel prze艂kn膮艂 g艂o艣no 艣lin臋, my艣l膮c, 偶e tego nie mo偶na nawet nazwa膰 upadkiem na dno. To jest napieranie na dno od spodu. 呕eby on, dawny pogromca demon贸w...
Nirishee wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i koniuszkami d艂ugich, zaopatrzonych w ostre paznokcie, palc贸w dotkn膮艂 mi臋kkiego policzka anio艂a. Ten podni贸s艂 na niego wielkie oczy, pe艂ne niezrozumienia. Demon poczu艂, jak pod jego dotykiem Akzariel dr偶y. Zmarszczy艂 brwi i gwa艂townie odsun膮艂 r臋k臋, r贸wnocze艣nie obracaj膮c si臋 na pi臋cie w kierunku drzwi. Wyszarpa艂 nadgarstek ze s艂abego u艣cisku rannego. Ruszy艂 偶wawym krokiem przez izb臋.
Cholera, pomy艣la艂 demon, czy mam mu powiedzie膰 o tym, 偶e wyczu艂em gdzie艣 w Imris dwa inne anio艂y?
Cholera, pomy艣la艂 anio艂, czy mam mu powiedzie膰, o wizycie, jak膮 mi z艂o偶yli Maktiel i Akhibel?
Nirishee odwr贸ci艂 si臋 do Akzariela w drzwiach. Zauwa偶y艂 stru偶k臋 krwi sp艂ywaj膮ca z policzka zaszokowanego anio艂a i zda艂 sobie spraw臋, 偶e przez przypadek go zrani艂. Przez chwil臋 milcza艂, po czym oznajmi艂:
- Jutro przybywa Espeeron. Pomy艣l jako艣 nad tym, jak wyja艣nisz swoj膮 obecno艣膰 tutaj! – i wyszed艂.
- To chyba te偶 cz臋艣ciowo tw贸j problem, nie uwa偶asz?! – wrzasn膮艂 za nim Akzariel, ale nie otrzyma艂 odpowiedzi. Us艂ysza艂 jeszcze odg艂osy po艣piesznego zbiegania po schodach.
* * *
Nocne niebo by艂o ciemnogranatowe, rozja艣niane przez pojedyncze gwiazdy. Wiatr szumia艂 w ciemnych li艣ciach drzewa za otwartym oknem. Saffaim czuwa艂, zwini臋ty w k艂臋buszek na szafie. Akzariel wtuli艂 g艂ow臋 w poduszk臋, ale nie umia艂 zasn膮膰. Gdy mu si臋 to udawa艂o, zaraz si臋 budzi艂, z dziwnym uczuciem l臋ku w 艣rodku. Czu艂 si臋, jakby stworzenie zwane „strachem”, czy te偶 „nocn膮 mar膮” na przemian to go dusi艂o, to rozrywa艂o mu 偶o艂膮dek od wewn膮trz. Suszy艂o go i chyba mia艂 wysok膮 gor膮czk臋. Mimo i偶 le偶a艂 twarz膮 do 艣ciany, b艂yszcz膮c oczami w mroku, nie musia艂 si臋 odwraca膰, aby wiedzie膰, 偶e pos艂anie Nirishee jest puste.
W nocy lasy by艂y przera偶aj膮ce. Zw艂aszcza lasy Imris, pe艂ne zab艂膮kanych dusz i odleg艂ych g艂os贸w, przebrzmiewaj膮cych w mroku. Siwa mgie艂ka wlok艂a si臋 pomi臋dzy drzewami. Znad brzegu stawu ca艂a puszcza zdawa艂a si臋 by膰 jedn膮, wielka, czarn膮 mas膮, wydaj膮c膮 dziwne, przera偶aj膮ce d藕wi臋ki. Cieniutki sierp ksi臋偶yca odbija艂 si臋 w m臋tnej wodzie, nie rozja艣niaj膮c jednak zbyt okolicy. Demon siedzia艂 na du偶ym kamieniu, wyszlifowanym niegdy艣 przez p艂yn膮c膮 wod臋. Wiatr 艂opota艂 jego skrzyd艂ami o poszarpanej b艂onie. D艂ugi ogon lu藕no zwisa艂 wzd艂u偶 cia艂a. Nirishee puszcza艂 kaczki na wodzie, pr贸buj膮c oczy艣ci膰 my艣li.
W oddali wy艂y wilki. Obaj je s艂yszeli.
* * *
Gdy Akzariel obudzi艂 si臋, mia艂 ju偶 w g艂owie u艂o偶ony plan dzia艂ania. Wzi膮艂 si臋 jakby znik膮d. I jak wi臋kszo艣膰 „plan贸w znik膮d” by艂 w rzeczywisto艣ci do niczego. Anio艂 postanowi艂 jednak si臋 tym nie przejmowa膰, tylko przej艣膰 do czynu. Prze艂amuj膮c b贸l w stawach wsta艂, schyli艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 spod 艂贸偶ka sw贸j d艂ugi, b艂臋kitny p艂aszcz, podszyty futrem. Sztucznym, naturalnie. Delikatnie otrzepa艂 go z kurzu, kaszl膮c przy tym. Saffaim, dotychczas 艣pi膮cy na szafie, podni贸s艂 艂ebek.
„Nirishee wspomina艂, 偶e anio艂y s膮 nienormalne. Co ty robisz?” zapyta艂.
- Zabieram si臋 st膮d – odpar艂 anio艂, z trudem wci膮gaj膮c p艂aszcz. Saffaim wsta艂, przeci膮gn膮艂 si臋, ziewaj膮c, i zeskoczy艂 z szafy na ziemi臋.
„Mo偶na wiedzie膰, dok膮d? W tym stanie i tak daleko nie zalecisz.” Kotek wskoczy艂 na siennik Nirishee i wygodnie u艂o偶y艂 si臋 na g艂adkiej poduszce.
- W sumie... – Akzariel zmierzy艂 kotka wzrokiem – Ten idiota, demon, i tak nie rozumie s艂owa z tego, co pr贸bujesz mu powiedzie膰. Tak, wynosz臋 si臋 st膮d. I nie mam zamiaru lecie膰. Id臋 przez las.
„Dobra my艣l” skwitowa艂o stworzonko „Genialna wr臋cz. W twoim stanie na pewno nie napotkasz 偶adnych driad, kt贸re z mi艂膮 ch臋ci膮 podziurawi膮 ci臋 strza艂ami jak sito. A je艣li w nocy spotkasz wilki, to co zrobisz? B臋dziesz walczy膰? A mo偶e uciekniesz? Czy...”
- Dobra, dobra!!! – krzykn膮艂 anio艂, gwa艂townie gestykuluj膮c i czerwieni膮c si臋. – Wiem doskonale, 偶e masz racj臋! A mo偶e mi powiesz, co mam zrobi膰?! Mog臋 tu zosta膰 i czeka膰, co te偶 ten Espeeron zrobi, jak mnie tu zobaczy! P贸艂 na p贸艂, obstawiajmy, czy mnie zar偶nie, czy nie! Nawet si臋 nie 艂udz臋, 偶e tw贸j smoczek ruszy palcem, 偶eby mi pom贸c. Pewnie z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 wypru艂by mi flaki, jestem przecie偶 anio艂em – prychn膮艂 – A znowu... mog臋 si臋 zwr贸ci膰 o pomoc do Maktiela i Akhibela, ale nie wiadomo, jakie b臋d膮 tego konsekwencje, mo偶emy tu mie膰 ma艂膮 bitw臋 i Ni... – urwa艂 wp贸艂 s艂owa, widz膮c u艣miech kotka. – No o co chodzi tym razem?
U艣miech Saffaima by艂 bardzo niebezpieczny. Takie sprawia艂 wra偶enie. Paskudne wra偶enie. Akzariel uni贸s艂 brwi ciut za wysoko.
- No co jest? – powt贸rzy艂.
„Zale偶y ci.” Stwierdzi艂 kotek zjadliwie.
- S艂ucham?
„Po prostu si臋 boisz o Nirishee. Bo niby dlaczego nie mia艂by艣 si臋 zwr贸ci膰 o pomoc do tych dw贸ch anio艂贸w? Tylko dlatego, 偶e boisz si臋, 偶e gdy dojdzie do konfrontacji mi臋dzy Nirishee i nimi, oni go we dw贸jk臋 zabij膮. Tylko to ci臋 powstrzymuje, przyznaj si臋.” Machn膮艂 ogonem, podni贸s艂 艂apk臋 do pyszczka i zacz膮艂 si臋 my膰, obserwuj膮c anio艂a spode 艂ba i r贸wnocze艣nie my艣l膮c, 偶e to raczej o swoich wsp贸艂plemie艅c贸w, a nie o demona, anio艂 powinien si臋 l臋ka膰.
Akzariel d艂u偶sz膮 chwil臋 nic nie m贸wi艂. Strasznie piek艂y go policzki i doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Saffaim to widzi. W ko艅cu wzruszy艂 ramionami.
- I co mam ci na to odpowiedzie膰?
„Prawd臋.” Mrukn膮艂 kotek.
- Mylisz si臋.
„Nie t臋 prawd臋. T臋 prawdziw膮.”
- Po co mam powtarza膰? – Akzariel wzruszy艂 ramionami, zupe艂nie bezradny. – Ty ju偶 to wszystko powiedzia艂e艣! Mam potwierdzi膰?
„Tak.” – przytakn膮艂 kotek.
- Wi臋c potwierdzam – wysycza艂 przez z臋by, my艣l膮c r贸wnocze艣nie: „Ten cholerny kot si臋 ze mn膮 bawi jak z k艂臋buszkiem we艂ny!”; a widz膮c niezadowolon膮 min臋 Saffaima doda艂. – Tak, nie wezwa艂em Maktiela i Akhibela z powodu l臋ku, 偶e zabij膮 Nirishee. Lepie ci teraz?! – warkn膮艂.
„O wiele lepiej.” Mrukn膮艂 kotek, ko艅cz膮c toalet臋 i zeskakuj膮c z 艂贸偶ka na pod艂og臋. „Swoj膮 drog膮 k艂臋buszek we艂ny to niez艂e por贸wnanie.” Rozejrza艂 si臋 po pokoju; „To gdzie idziemy?”
- Czytasz w my艣lach, cholero! – warkn膮艂 anio艂, ale kotek tylko si臋 u艣miechn膮艂. – No i co ma znaczy膰 „to gdzie idziemy”???
„Nie udowadniaj mi swojej g艂upoty, prosz臋! Musz臋 wierzy膰, 偶e jeste艣 cho膰 troch臋 bardziej domy艣lny od demona. Chyba nie my艣la艂e艣, 偶e ci臋 zostawi臋?” – spojrza艂 na niego przenikliwymi, wielkimi oczyma.
- Prawd臋 m贸wi膮c, tak w艂a艣nie my艣la艂em. Przecie偶 podr贸偶ujesz z Nirishee, ja w艂a艣ciwie jestem wrogiem – mrukn膮艂.
„W takim razie ca艂kiem niez艂y z ciebie wr贸g. B臋dziesz potrzebowa艂 mojej pomocy, je艣li b臋dziesz w niebezpiecze艅stwie.”
Akzariel zmierzy艂 krytycznym spojrzeniem ma艂e, w膮t艂e cia艂ko kotka. Wiedzia艂 ju偶 jednak, 偶e po tym maluchu mo偶na si臋 spodziewa膰 dos艂ownie wszystkiego. Nie zdziwi艂by si臋 za bardzo, gdyby w momencie zagro偶enia Saffaim przybiera艂 form臋 samego Lucyfera. Albo gdyby by艂 samym Lucyferem. Cho膰 nie, pomy艣la艂 po chwili, tu bym si臋 jednak troch臋 zdziwi艂.
- Dobrze zatem – zgodzi艂 si臋 anio艂, chowaj膮c miniaturow膮 „Bosk膮 Komedi臋” Dantego do kieszeni p艂aszcza. – Ale potem b臋dziemy musieli jako艣 skontaktowa膰 si臋 z Nirishee. Po dw贸ch, trzech dniach. Nie czuj臋 si臋 jeszcze na si艂ach, aby prowadzi膰 pustelniczy tryb 偶ycia za d艂ugo. Trzeba b臋dzie wi臋c dowiedzie膰 si臋, jak wygl膮da sytuacja.
„Nie zostawisz mu 偶adnej wiadomo艣ci?” g艂os kotka zatrzyma艂 anio艂a w drzwiach. „Nie my艣lisz, 偶e mo偶e si臋 niepokoi膰, jak wr贸ci i ciebie... nas nie b臋dzie?”
Akzariel przez chwil臋 milcza艂, po czym pokr臋ci艂 g艂ow膮, nie odwracaj膮c si臋. Wyszed艂 z izby, a Saffaim pobieg艂 za nim. Gdy opuszczali budynek gospody, jak zwykle niezauwa偶eni, Saffaim zastrzyg艂 uszami. Poczu艂 si臋 troch臋, jakby kto艣 ich obserwowa艂, ale by艂o to tak nik艂e przeczucie, jak nutka kobiecych perfum w powietrzu mieszkania, dob臋 po jej wizycie.
Saffaim NIE M脫G艁 widzie膰 istoty na dachu, kt贸ra bacznie ich 艣ledzi艂a czarnymi oczyma.
* * *
Nirishee wr贸ci艂, i zanim zobaczy艂, 偶e co艣 jest nie tak, ju偶 to poczu艂. Jeszcze przed wej艣ciem do gospody wyczu艂 czyj膮艣 obecno艣膰, ale nie by艂 to ani Akzariel, ani Saffaim, czy te偶 kt贸ry艣 z dw贸ch nieznanych mu anio艂贸w, kt贸re poczu艂 dnia poprzedniego. TA obecno艣膰 by艂a dziwna i niepoj臋ta. Nie potrafi艂 okre艣li膰, jak膮 mog艂a by膰 istot膮. Bardziej zaniepokoi艂o go jednak to, 偶e nie wyczuwa艂 Akzariela i Saffaima. Mia艂 przecie偶 dla nich w miar臋 dobre wie艣ci – dosta艂 przekaz my艣lowy, 偶e Espeeron pojawi si臋 dopiero za dwa dni. Ta my艣l troch臋 go uspokoi艂a, bo nie wiedzia艂 jeszcze, do jak radykalnych 艣rodk贸w b臋dzie si臋 musia艂 posun膮膰 z zwi膮zku z obecno艣ci膮 Akzariela tu偶 przy nim. Troch臋 si臋 niepokoi艂, czy Espeeron nie b臋dzie chcia艂 zabi膰 anio艂a – co by wcale nie by艂o zaskakuj膮ce. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, odganiaj膮c te my艣li – W sumie zabi艂by go i by艂oby po problemie. – pomy艣la艂, u艣miechaj膮c si臋 sadystycznie.
Teraz jednak bieg艂 szybko po schodach na pi臋tro, tupi膮c g艂o艣no. Gospodarz nie zwr贸ci艂 na niego uwagi. Raczej udawa艂, 偶e go nie widzi. Ju偶 par臋 dni temu przekona艂 si臋, 偶e ma dzikich lokator贸w, ale tego dnia zda艂 sobie spraw臋 te偶 z tego, 偶e chcia艂by sobie jeszcze troch臋 po偶y膰.
Demon wtargn膮艂 do pokoju, otwieraj膮c drzwi gwa艂townym ruchem. Przeci膮g. Szybko zamkn膮艂 drzwi.
Pomieszczenie by艂o puste. Na poduszce Nirishee odci艣ni臋ty by艂 wyra藕nie 艣lad cia艂ka ma艂ego zwierz膮tka, ale Saffaima nigdzie nie by艂o. Sprawdza艂 na szafie, za siennikami i wsz臋dzie, gdzie takie ma艂e zwierz膮tko mog艂o si臋 schroni膰. Akzariela oczywi艣cie na szafie nie szuka艂, by艂o to bezcelowe. Zauwa偶y艂 jednak, 偶e p艂aszcza anio艂a, kt贸ry dotychczas zawsze le偶a艂 na ziemi, z艂o偶ony w kostk臋, nie by艂o.
Wtedy dostrzeg艂 co艣 jeszcze. Soczy艣cie zielone li艣cie. By艂o ich kilka. Drobniutkie, wiatr rozdmucha艂 po ca艂ym pomieszczeniu. Demon zdziwi艂 si臋, 偶e zauwa偶y艂 je dopiero teraz. Si臋gn膮艂 r臋k膮 po jeden z nich, ale ledwo go uj膮艂 w palce, zaraz pu艣ci艂, sycz膮c.
- Cholera... – mrukn膮艂 sam do siebie. – Anielskie Li艣cie. Li艣cie z w艂os贸w anio艂a.
Saffaim powa偶nie myli艂 si臋 co do Nirishee. W rzeczywisto艣ci demon by艂 bardzo domy艣lny. Tyle tylko, 偶e – zw艂aszcza tym razem – jego domys艂y zmierza艂y w kierunku innym, ni偶 powinny.
Dla Nirishee sytuacja jednak nadal nie by艂a do ko艅ca jasna. Albo Akzariel go „zdradzi艂”, je艣li by艂o to odpowiednie s艂owo, i zaraz, jak spostrzeg艂, 偶e demon jest od niego stukrotnie pot臋偶niejszy i mo偶e zniszczy膰 go w ka偶dej chwili, zw艂aszcza w jego obecnym stanie, da艂 drapaka, przy okazji sprowadzaj膮c mu anio艂y na g艂ow臋. Jeszcze raz rozejrza艂 si臋 po pokoju, niepewny, czy wr贸g nie u偶y艂 zakl臋cia kamufla偶u. Wypowiedzia艂 antyformu艂臋, nic si臋 jednak nie wydarzy艂o.
Ta teoria nie wyja艣nia艂a jednak znikni臋cia Saffaima. Demon wiedzia艂, 偶e anio艂y nie da艂yby rady kotkowi. M贸g艂 z w艂asnej woli pod膮偶y膰 za Akzarielem, albo pobieg艂 go szuka膰.
Druga opcja by艂a bardziej niepokoj膮ca – czy偶by Akzariel zosta艂 uprowadzony przez swoich? To by艂o niedorzeczne, ale i takie wypadki ju偶 zdarza艂y si臋 w historii. Demon pomy艣la艂, 偶e anio艂y te偶 mia艂y w Imris jaki艣 interes, i mo偶e Akzariel przez to, 偶e nawi膮za艂 bli偶szy kontakt z nim, Smokiem-demonem, sta艂 im w jaki艣 spos贸b na drodze?
Dalsze rozmy艣lania przerwa艂o mu nawo艂ywanie w jego g艂owie. Kto艣 by艂 na zewn膮trz i przyzywa艂 go do siebie. Demon mia艂 niepokoj膮ce wra偶enie, 偶e by艂a to ta nieznana mu obecno艣膰. Sprawdzi艂, czy ma przypi臋ty do pasa miecz. By艂. W my艣lach wymamrota艂 inkantacje ochronne i ruszy艂 szybkim, zdecydowanym krokiem do drzwi. Tam jednak przystan膮艂 na chwil臋. Obejrza艂 si臋 przez rami臋 na otwarte na o艣cie偶 okno. Przed oczami powr贸ci艂 mu obraz Akzariela, z rozci臋tym policzkiem i zaszokowanym spojrzeniem, wpatruj膮cego si臋 prosto w niego.
Zmia偶d偶y艂 pod butem przywiany przez wiatr li艣膰 i wyszed艂, trzaskaj膮c drzwiami.
* * *
Wyszed艂 i gwa艂townie zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku piaszczystej drogi przed gospod膮. Mo偶na powiedzie膰 wr臋cz, 偶e stan膮艂 jak wryty.
Wok贸艂 zapanowa艂a ju偶 noc. Odrobin臋 ja艣niejsza od poprzedniej, ale i tak z艂owieszcza, szepcz膮ca w niezrozumia艂ym j臋zyku od strony puszczy.
Na dachu naprzeciwleg艂ego domu, opieraj膮c – za艂o偶one prawa na lew膮 – nogi o rynn臋, siedzia艂a jaka艣 istota. Demon instynktownie poczu艂, 偶e jest to anio艂. A przynajmniej kto艣 z tej samej strony, co anio艂y. To by艂a z艂a wiadomo艣膰. Dodatkowo niepokoj膮cy by艂 fakt, 偶e posta膰 by艂a tylko p贸艂-materialna, i w niekt贸rych momentach mo偶na by艂o zobaczy膰 prze艣wituj膮c膮 przez ni膮 po艣wiat臋 ksi臋偶yca. Skrzyd艂a by艂y prawie niewidoczne, tylko lekko zarysowane, jakby szkic bia艂膮 kredk膮 na tle nieba. Najbardziej niepokoj膮ce by艂o jednak to, co istota trzyma艂a w r臋kach. Miniaturowy, niewielki, na oko do艣膰 stary, rozpadaj膮cy si臋 r臋kopis. Nirishee pomy艣la艂, i偶 m贸g艂by si臋 za艂o偶y膰, 偶e jest to „Boska Komedia” Dantego.
Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 demon wpatrywa艂 si臋 w t臋 posta膰. Sprawia艂a wra偶enie, jakby go nie widzia艂a. Oczy mia艂a przymkni臋te, opiera艂a brod臋 na d艂oni i ko艂ysa艂a si臋 lekko jakby w takt muzyki, a mo偶e i wiatru. Wygl膮da艂a troch臋 jak ze starych, gangsterskich film贸w. Czarne w艂osy, opadaj膮ce lu藕nymi kosmykami na ramiona, naci膮gni臋ty na g艂ow臋 czarny kapelusz. Delikatnie zarysowana szcz臋ka i lekko wystaj膮ce ko艣ci policzkowe. Czarny, elegancki garnitur w pionowe, cienkie, bia艂e linie. Buty ze sk贸ry. Czarnej, naturalnie.
Demon mimowolnie po艂o偶y艂 d艂o艅 na r臋koje艣ci miecza, zaciskaj膮c mocno palce.
- Z艂y pomys艂 – odezwa艂 si臋 tamten. – Nie mo偶esz mnie zrani膰, niezale偶nie, jakiego zakl臋cia u偶yjesz.
- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz – odpar艂 demon, skupiaj膮c energi臋 w ostrzu.
- Ale偶 jeste艣 – za艣mia艂 si臋 przybysz, otwieraj膮c oczy. 艢wiat艂o gwiazd ze艣lizgn臋艂o si臋 po 藕renicy. – Chyba, 偶e nie mam do czynienia z Niri Share Shee. A mam, nieprawda偶?
Nirishee przerwa艂 inkantacj臋 i uni贸s艂 wzrok do g贸ry.
- Kim jeste艣? – zapyta艂, troch臋 bez sensu.
- Kim艣 pot臋偶niejszym od ciebie – odpar艂 tamten, nie przestaj膮c si臋 u艣miecha膰.
- Aha? – rzuci艂 demon, wykonuj膮c b艂yskawiczny ruch. Dwa kr贸tkie no偶yki, kt贸rych kilkana艣cie mia艂 przymocowanych do pasa, tu偶 za mieczem, poszybowa艂y w kierunku czo艂a jego rozm贸wcy, jarz膮c si臋 czerwieni膮 zakl臋cia. Tamten z艂apa艂 je jednak w d艂onie, u艣miechaj膮c si臋 pod nosem. – Aha – skwitowa艂 Smok. – Chyba masz racj臋. Cho膰 nie 艣pieszy艂bym si臋 z os膮dami a偶 tak bardzo.
- Naturalnie, gdyby艣 zamieni艂 si臋 w smoka, by艂aby z tob膮 znacznie trudniejsza przeprawa – mrukn膮艂, obracaj膮c no偶yki w palcach. – Ale obaj nie mamy czasu na takie zabawy, prawda? Poza tym ja chyba mam co艣, co nale偶y do ciebie.
To m贸wi膮c rzuci艂 mu r臋kopis. Par臋 stronic wypad艂o i powoli, niczym samoloty z papieru, wyl膮dowa艂o na u jego st贸p. Nirishee podni贸s艂 je i w艂o偶y艂 na prz贸d ksi膮偶ki.
- Pewnie ciekawi ci臋 te偶, gdzie jej ostatni u偶ytkownik – rzuci艂 anio艂 jakby od niechcenia, wstaj膮c i przeci膮gaj膮c si臋 niczym kot. – Naturalnie nie powiem ci tego. Nie by艂oby zabawy – u艣miechn膮艂 si臋 perfidnie i zamachn膮艂 si臋.
Nirishee w ostatniej chwili ujrza艂 dwa no偶yki, jego no偶yki, szybuj膮ce w kierunku jego brzucha. Zd膮偶y艂 wyci膮gn膮膰 miecz tylko do po艂owy, a jednak ostrza odbi艂y si臋 od niego.
W tym momencie jednak zgi膮艂 si臋 w p贸艂, pod straszliwym b贸lem brzucha, przywo艂uj膮cym na my艣l skr臋caj膮ce si臋 wn臋trzno艣ci. Zatoczy艂 si臋 i upad艂 na ziemi臋, us艂ysza艂 jeszcze tylko 艣miech, a potem straci艂 przytomno艣膰.
* * *
Tymczasem Akzariel, 艣pi膮cy spokojnie w jaskini na zboczu g贸ry wyrastaj膮cej w 艣rodku lasu, zamrucza艂 przez sen i mocniej przytuli艂 si臋 do Saffaima. Gdyby wiedzia艂, jakie spustoszenie czyni艂a „Boska Komedia”, kt贸ra w czasie marszu wysun臋艂a mu si臋 z kieszeni, ju偶 nigdy nic by nie zgubi艂. Ale Akzariel nawet nie zauwa偶y艂 znikni臋cia ksi膮偶ki. Podobnie Saffaim. Drzewa jednak zauwa偶y艂y.
* * *
- Jak ci si臋 tu podoba? – zapyta艂, siadaj膮c beztrosko, zawieszony w przestrzeni.
- 艢licznie. – otaczaj膮ca go ciemno艣膰 jako艣 specjalnie nie zniewala艂a. - Co to za urocze miejsce?
- Twoja 艣wiadomo艣膰. Swoj膮 drog膮 straszny tu nie艂ad – wzruszy艂 ramionami.
- Moja... 艣wiadomo艣膰? – wyj膮ka艂. Potrz膮sn膮艂by g艂ow膮, gdyby nie fakt, 偶e w tym momencie czu艂 si臋 zbyt niematerialny, 偶eby wykona膰 tak skomplikowan膮 czynno艣膰. – Ty musisz by膰...
- Metatron, do us艂ug.
- Nie spodziewa艂em si臋 takiej szychy – zakpi艂 demon - C贸偶, na staro艣膰 same zaszczyty mnie spotykaj膮. Nie mam poj臋cia, czym sobie na to zas艂u偶y艂em... – g艂os zamar艂 mu w gardle. Poczu艂, cho膰 nie zobaczy艂, 偶e Matatron by艂 teraz blisko, stanowczo za blisko jego twarzy. Pomimo tego, 偶e w tym momencie w艂a艣ciwie nie mia艂 cia艂a, poczu艂 delikatny dotyk lodowatych palc贸w na szyi. Nie uda艂o mu si臋 powstrzyma膰 drgni臋cia. Ogarn臋艂a go przemo偶na ochota przywalenia G艂osowi Boga z prawego sierpowego.
Nagle wszystko wok贸艂 zrobi艂o si臋 czerwone. Nirishee pomy艣la艂 – potem sam nie wiedzia艂, czemu – 偶e to jego 艣wiadomo艣膰 tak reaguje na hamowan膮 wewn膮trz z艂o艣膰.
* * *
Potem wszystko znikn臋艂o, jak r臋k膮 odj膮艂. Le偶a艂 na plecach, na 艣rodku ulicy, przed gospod膮. Pod r臋k膮 mia艂 rozwalaj膮cy si臋 egzemplarz Dantego. Opr贸cz niego nie by艂o tam nikogo. Par臋 metr贸w na lewo le偶a艂y, w sporej odleg艂o艣ci od siebie, dwa no偶yki do rzucania. Czu艂 lekki dyskomfort. Westchn膮艂, pr贸buj膮c si臋 podnie艣膰.
* * *
艢wita艂o. Akzariel i Saffaim budzili si臋. Nirishee zasypia艂.
* * *
Na obrze偶ach lasu, zaraz obok p贸l uprawnych dwa anio艂y pogr膮偶one by艂y w rozmowie. Zielony siedzia艂 na grubym konarze, drugi opiera艂 si臋 o pie艅 plecami, patrz膮c na pierwsze promienie s艂o艅ca.
- To troch臋 nieuczciwe, nie uwa偶asz?
- Co znowu? – mrukn膮艂 Akhibel, wyrwany z rozmy艣la艅.
- To, 偶e nawet nie wiemy, gdzie jest Akzariel.
- Pewnie na wycieczcie krajoznawczej – prychn膮艂 tamten.
- Nie, nie o to chodzi. Tylko si臋 zastanawia艂em, co by艣my musieli zrobi膰, gdyby on nie wybra艂 w艂a艣nie tego momentu na znikni臋cie. My艣lisz, 偶e musieliby艣my go zabi膰?
- G艂upi. Pewnie, 偶e nie. Zreszt膮, on pewnie nie zrobi艂 tego 艣wiadomie. My艣l臋, 偶e dosta艂 w nocy przekaz my艣lowy, tak, 偶eby si臋 nawet nie zorientowa艂.
- Mam nadziej臋, 偶e nie pojawi膮 si臋 tu inne demony – rzuci艂 Maktiel od niechcenia.
- Ja te偶 nie. My艣l臋, 偶e Imris nie potrzeba kolejnej wielkiej bitwy.
- Swoj膮 drog膮 g贸rze bardzo zale偶y na tym czym艣 czy kim艣, czego szukaj膮 tu demony, nie uwa偶asz? Cie...
- Wcale nie ciekawe – uci膮艂 Akhibel. – Nie wtykaj nosa w sprawy g贸ry i Metatrona. Tylko tego nam jeszcze potrzeba, kolejnych k艂opot贸w. Pami臋taj! – Anio艂 Komet obejrza艂 si臋 na Anio艂a Drzew, darz膮c go ciep艂ym spojrzeniem. – My tu tylko sprz膮tamy. Jasne?
Wstawa艂 nowy dzie艅.
- Jaaasne – zgodzi艂 si臋 tamten, po czym doda艂: – A o co chodzi z tym byciem niemow膮?
- Wiesz, gwiazdy milcz膮 – wpatrywali si臋 w ostatni膮 gwiazd臋, gasn膮c膮 na zachodzie – Komety podobnie.
- Ha! Sprytne – przyzna艂 tamten z uznaniem.