Zwariowałem. Z miłości do ciebie.
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 09 2011 18:59:35
[Dopisek]To mój pierwszy fik, który postanowiłam opublikować na stronie... Mam nadzieję, że się spodoba i że nie zanudzę was zbytnio ^^. Ostrzegam, że jestem fanką Angstów i praktycznie tylko takowe fiki piszę XD. Dedykuję go wszystkim wiernym fanom Dir en Grey ^_^. Mitsune
Shinya wracał do domu późnym wieczorem, kiedy było już ciemno. Jego mieszkanie znajdowało się w samym centrum nieciekawej dzielnicy, daleko od studia i sali prób. Jednak nie pozwalał mu wyprowadzić się stamtąd sentyment. Z niewiadomych powodów.
Mocny uścisk, uczucie niebezpieczeństwa. Ktoś wciągnął go do bramy. Po rezejrzeniu się stwierdził, że to opuszczone podwórze i kamienica, gdzie przebywają tylko menele. Został popchnięty w wyniku, czego przewrócił się i dość boleśnie uderzył się w głowę.
-, Co do..? - Podniósł wzrok i w blasku ledwo świecącej latarni ujrzał 4 osoby. Trzech mężczyzn, mniej więcej w jego wieku, lecz o "większej" posturze. Natomiast 4-tą osobą była kobieta. Niezwykle ładna, czarne włosy sięgały jej aż do pasa, świetnie współgrały z jasną, niemal bladą karnacją skóry. Po chwili dziewczyna zauważyła obawę we wzroku muzyka, na co zaczęła się śmiać. Kucnęła obok Shinyi.
-, Jaka subtelna twarzyczka... Można pomyśleć, że dziewczęca... - Złapała mocno dłonią za policzki muzyka. Ten w odpowiedzi złapał ją za nadgarstek i odsunął dłoń od swojej twarzy.
- Oh, czyżbyś jednak miał w sobie krztę buntownika? - Wyraźnie z niego kpiła. Jej głos był bardzo zironizowany.
-, Czego ode mnie chcecie? - Mruknął i zebrał się, by wstać. Jednak nie udało mu się to, gdyż jedną rękę złapała ta dziewczyna, a drugą przycisnął do ziemi jeden z mężczyzn swoim... butem.
- Taki z ciebie chojrak..? - Skrzywiła się grymaśnie. Sięgnęła dłonią do jego koszuli i mocno szarpnęła, w wyniku, czego wszystkie guziki się rozsypały, a koszula opadła na boki ukazując jasną skórę na klatce i brzuchu Shinyi. Nie był wysportowany, w dodatku chudy. Nic wspaniałego.
- Dziś mam zły humor. Bardzo zły. - Przejechała palcem po jego klatce. - Muszę się na kimś wyżyć. - Głos zmienił się diametralnie. Teraz był niski, niemal basowy, bardzo poważny.
Shinya zlękł się nie na żarty. Przeleciał wzrokiem po czterech 'oprawcach'.
Po chwili został siłą przełożony na brzuch. Leżał na zimnym i wilgotnym chodniku, czując, jak powoli pozbawiany jest koszuli. Nie miał jak wstać. Jak oprzeć się, sprzeciwić. Był słaby, w dodatku zmęczony po długotrwałej grze na perkusji. Tego dnia nie mógł nic zrobić.
Gdy na plecach poczuł coś zimnego zlękł się. Odchylił głowę, ale nie był w stanie zobaczyć, co to.
- Zrobię ci jakiś ładny tatuażyk... Pomyślmy... Jakie słowo do ciebie pasuje? Może po prostu... "baka"*? - Zaśmiała się szyderczo.
Po chwili zorientował się, że ma mu zamiar 'wyryć' coś nożem na plecach... Gdy poczuł pierwsze cięcia zacisnął oczy, do których napływały łzy. Po kilku minutach wielkich tortur ukłucia ustały, lecz nastąpił kolejny nieprzyjemny incydent. Chodzi tu o niemiłosierne pieczenie. Czuł, jakby ktoś mu wypalał skórę. Ale to nie to, z ran - napisu "baka" - sączyła się czerwona krew.
"Dosyć!" - Pomyślał i podniósł się trochę na łokaciach, gotowy do ucieczki. Jednak oni byli szybsi, silniejsi... Został kopnięty w brzuch. Z powrotem runął głucho na ziemię.
- Zawsze wyglądałeś jak rasowy... pedał! - Ponownie kpiła dziewczyna.
Shinya zwrócił głowę w bok i przymknął oczy nie chcąc słuchać.
- A nawet, jeśli nim nie jesteś to... może jak zobaczysz jak to jest z facetem, zaczniesz nim być, coooo? - Ostatnią literę niezwykle przedłużyła.
Dopiero po chwili muzyk zorientował się, że nie żartuje. Zaczęła rozpinać mu spodnie, co oczywiście jej się udało z pomocą dwóch mężczyzn, gdyż trzeci sam zdiął swoje...
***
- Zostawcie mnie!!! - Wrzasnął z całych sił, Shinya, gdy 'coś' bezwzględnie w niego weszło. Ścisnął łapki w pięści. Gdy rytmiczne i bardzo agresywne ruchy coraz bardziej rozdzierały go, przestał walczyć. Nic nie da rady zdziałać. Wiedział to. Zaczął się koszmar...
Tylko ile razy można? Shinya przekonał się, że conajmniej trzy... Po wszystkim zostawili go. Ubrania leżały obok. Nie miał siły się podnieść, ubrać, odejść. Leżał z zapłakaną twarzą, raną na plecach, siniakami na brzuchu i uczuciem, że... właśnie został zgwałcony. Było mu zimno, chwilami trząsł się jak w febrze.
Dopiero po kilkunastu minutach otrząsnął się na tyle, by wstać, ubrać się i pójść do domu. Było to stosunkowo niedaleko, lecz jemu wydawało się, że idzie całą wieczność. Spoczywał na nim wzrok innych osób, niestety nie udało mu się ukryć stanu, w jakim się znalazł, choć z pewnością nikt nie domyślił się, że stało się coś "takiego".
Otwierając drzwi do mieszkania trzęsły mu się dłonie, nerwowo rozglądał się na boki. Szybko zamknął je za sobą. Rzucił gdzieś klucze i rozstrzęsiony usiadł na kanapie w ciemnym pokoju. Podkulił nogi i wtulił twarz w poduszkę. Został zgwałcony.
Obudził się w tym samym miejscu, w takiej samej pozycji, w takim samym stanie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że dzisiaj jest próba. Nie mógł jej opuścić, nie mógł zawieść przyjaciół. Przecież niedługo seria koncertów, na którym tak bardzo zależało całemu zespołowi... Choć nie miał chęci do życia to zebrał się w sobie i ruszył do łazienki. Szybki prysznic, który miał 'zmyć' z niego wczorajsze wydarzenia... Nie, nie mogło pójść tak łatwo. Wcale nie zapomniał, fakt iż został tak wykorzystany nie zniknął. Zarzucił na siebie świeże ubranie i płaszcz, po czym wypędził z domu. Czuł, że się spóźni.
Stało się, całe pół godziny spóźnienia, ale to tylko z winy taksówkarza. I co z tego, nikt mu nie uwierzy ><". Wleciał na salę prób jakby ktoś mu kuper podpalił. Wszyscy siedzieli na scenie znużeni czekaniem. Kaoru zobaczywszy perkusistę wstał, by dać mu wykład, jak to nie powinno się spóźniać, podszedł i przyjrzał się Shinyi. Od razu zauważył, że coś jest nie tak.
- Ee... Przepraszam za spóźnienie. - Chciał sprawiać wrażenie wesołego, normalnego Shinyi, ale mu nie wychodziło.
- Dziwnie wyglądasz... Masz jakieś kłopoty? - Spytał przyjaznym tonem lider.
Perkusista nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Spojrzał tylko w oczy przyjaciela, natomiast sam poczuł, że jego ślepka robią się mokre. Wróciło. Wilgotny chodnik, blada twarz ładnej dziewczyny, trzech mężczyzn...
- Ustawcie sprzęt! - Machnął ręką Kaoru.
- Taa, gdyby było, co ustawiać dawno byśmy to zrobili. - Jęknął Kyo.
- To zajmijcie się czymś, nie wiem. - Mruknął i położył dłoń na plecach Shinyi. Poczuł dziwne wgłębienia i wypukłości, poczuł ranę. Lekko popchnął go z powrotem do wyjścia, widział, że nie opiera się.
- Nie kłam, że wszystko w porządku, bo zbyt dobrze cię znam, by się na to nabrać.
-, Ale naprawdę... - Mruknął.
- Tak, pewnie. To może powiesz, co masz na plecach? - Przerwał mu.
- Ja... nic... - Zmieszał się. Wiedział, że powinien założyć coś grubszego.
-, Więc mi pokaż. - Powiedział stanowczo. Ale nie, dlatego, że był zły, czy coś takiego. Shinya był jego przyjacielem, zwyczajnie martwił się o niego.
- ...
- Shinya! - Starał się przywołać go do porządku.
- Daj mi spokój! Nie potrzebuję twojej pomocy! Nikogo nie potrzebuję!!! - Wykrzyczał i pod presją wybiegł z pomieszczenia. Na dworze zaczął padać deszcz. Nie wiedział, co zrobić, nie chciał wracać do domu, patrzeć na tę dzielnicę.
Kaoru wrócił do reszty.
- Próby nie będzie, przenosimy ją. - Obwieścił.
- Co? Dlaczego? - Spytał Die odkładając swoją gitarę.
- Nie ma perkusisty.
- To po cholerę tyle tu gniliśmy i czekaliśmy na niego?! - Czerwonowłosy zbulwersował się.
- ...
- Maleństwo pewnie skaleczyło się w paluszek, popłakało i pobiegło do domciu myśląc, że umiera... Zgadłem? - Ironizował.
- Przestań.
- Albo nie, pewnie przewrócił się na prostej drodze i złamał rękę, hm?
- Przestań! Dosyć! - Wkurzony podszedł do Die`a. - I ty uważasz się za przyjaciela Shinyi?! Do cholery, przestań się wreszcie z niego nabijać! Tak trudno zrozumieć, że ktoś ma problemy?! POWAŻNE problemy! - Wykrzyczał kilka centymetrów od jego twarzy. Zaskoczeni Kyo i Toshiya takim stanem KaoKao, który zazwyczaj był spokojny i opanowany, przypatrywali się sytuacji.
- Jesteś najzwyklejszą na świecie szują, jeśli robisz coś takiego swojemu, jak ty to mówisz, "przyjacielowi". - Prychnął, zmierzył go wzrokiem i porywając ze sceny swój czarny płacz wyszedł.
- Oj, DieDie, masz problem, Lider-sama naprawdę się wkurzył... Jeszcze nigdy go takiego nie widziałem... - Powiedział Kyo pod ciągłym wrażeniem.
- Należało mu się. - Totchi chyba poparł Kaoru.
-, Że co? Nagle wszystkim zaczęło przeszkadzać moje zachowanie? No pewnie, jestem okropny, beznadziejny i niewychowany. Racja. - Naburmuszony zszedł ze sceny i zniknął za drzwiami prowadzącymi do tzw. palarni (gdzie wszyscy palą papierosy xD - Dop. Mitsune).
- Lepiej zmywajmy się stąd, bo jak wyjdzie wkurzony, to mamy przerąbane... - Syknął Kyo i czym prędzej oddalił się z sali. Podobnie zrobił Totchi.
***
"Ciekawe, co mu się stało... Zapewne coś poważnego, nie wybuchłby tak o jakąś błahostkę..." - Zastanawiał się Kaoru podążając w stronę mieszkania Shinyi. Bardzo się o niego zmartwił, w końcu nie często widuje go w takim stanie. Gdy już stanął pod drzwiami z numerem 56 zadzwonił. Głucha cisza. Ponownie. Głucha cisza. Zapukał. Głucha cisza. Jeszcze raz. Głucha cisza. W końcu nacisnął klamkę. O dziwo, było otwarte.
- Shinya? - Wszedł do środka. Nigdzie go nie widział. Zamknął drzwi i wszedł dalej. Był. Fotel zwrócony w stronę zasłoniętego czarnymi zasłonami okna, a na nim skulony perkusista. Taki bezbronny i zdawałoby się, że... malutki (moje prywatne skojarzenie xD).
Kaoru nie wiedział, co zrobić, co powiedzieć. Dusiło go pytanie, co się stało, cholernie ciążyło, ale wiedział, że lepiej nie pytać. Nie ruszał się, lider myślał, że śpi, ale wątpliwości rozwiały się, gdy Shinya podniósł głowę. Zapłakane oczy, lekko czerwona twarz. Jego wygląd przyprawił Kaoru o jakieś ukłucie. Tam, głęboko, może nawet w sercu.
- Shinya...
- Mówiłem, że nie potrzebuję pomocy. - Uparł się przy swoim.
- Dobrze, ale i tak mnie stąd nie wygonisz. Nawet siłą. - Przystawił sobie krzesło obok przyjaciela i usiadł. Patrzył na niego, nie mógł oderwać wzroku.
- Kaoru, proszę...
- Ja też cię proszę.
- ...
- Jesteśmy przyjaciółmi, przecież od tego jestem, byś mógł mi się zwierzyć... - Zmienił ton na cichy i czuły. Delikatnie uśmiechnął się do Shinyi, mimo iż on na niego nie patrzył. Wzrokiem błądził gdzieś po drugiej stronie pokoju.
Kaoru wycofał się do łazienki. Załatwił potrzeby (XD) i gdy miał już wyjść natknął się na coś, co go zdziwiło. Biała koszula. Ta, którą wczoraj miał na sobie, ta, która na nim tak ładnie leżała. Tylko, że od strony pleców była czerwona. Tworzył się lekko rozmazany zarys słowa "baka". Lider przypomniał sobie, jak wyczuł coś dziwnego na plecach Shinyi. Czyżby to było to? Bo czerwony płyn z pewnością był krwią. W dodatku cała była brudna i poszarpana.
"Co tam się działo, Shinya?" - Pomyślał.
Zwinął koszulę i ścisnął w dłoni, po czym wyszedł. Zaszedł fotel, na którym siedział od tyłu i wyciągnął koszulę tak, by zobaczył jej tył w całej okazałości.
- Nie oszukuj mnie, proszę... - Mruknął cicho.
- Z... zabierz to! Zabierz!!! - Perkusista odwrócił się szybko i wcisnął twarz w tył fotela.
Kaoru odrzucił koszulę i szybkim acz delikatnym ruchem podniósł koszulkę przyjaciela. To, co zobaczył zszokowało go. Jedna, wielka, czerwona rana, ukazująca napis odpowiedni do tego, który był na koszulce. Shinya nie bronił się, by Kaoru to zobaczył. Chyba potrzebował tego. Potrzebował wsparcia, wygadania się. Jednak nie umiał o tym mówić.
Naokoło rany pałętało się mnóstwo innych obrzęków i siniaków.
- Shin-chan... - Położył mu dłoń na ramieniu. - Shin-chan, powiedz mi, co się wczoraj stało? Czy ktoś zrobił ci krzywdę..?
Na te słowa mężczyzna przestał łkać, znieruchomiał. Odwrócił czerwoną i mokrą od łez twarz w stronę Kaoru. Skinął lekko głową, niemal niezauważalnie.
***
Usiedli naprzeciwko siebie - jeden na kanapie, drugi na sofie. Shinya zaczął opowiadać. Choć było dla niego to takie trudne, to czuł, że nie może tego w sobie dusić. W między czasie następowały wybuchy płaczu, pociąganie nosem, przerwa na otarcie zeszklonych oczu. Kaoru słuchał niedowierzając. Czyżby naprawdę ktoś chciał mu zrobić coś takiego? Po co, dlaczego? Jaki w tym był sens. Nikomu nie zawadzał, był cichy, normalny człowiek. A pomimo tego... Słuchając, lider miał ochotę wyjść, znaleźć ich i zabić. Tak po prostu, na oczach wszystkich ludzi. Przecież Shinyę... Jego... Po prostu zgwałcili. Dotarło do niego dopiero po chwili.
Gdy Shinya wstał nie mogąc znieść, jak Kaoru się na niego patrzy. Poszedł do okna i spojrzał na ulicę.
- N... nie wiem, co ci powiedzieć... - Wstał chcąc podejść.
- Może to, że zasłużyłem? Że jestem taką zwykłą babą, która nadaje się tylko do brutalnego dmuchnięcia, wykorzystania? Kaoru, może to prawda? - Gdy gwałtownie się odwrócił napotkał twarz przyjaciela jakieś 6-7 centymetrów od swojej.
- Nigdy tak nie mów! Jesteś wspaniałym mężczyzną, zasługującym tylko na to, co najlepsze... - Szepnął.
- Teraz czuję się jak jakaś pospolita, męska dziwka. - Spuścił głowę.
- Shinya...
- Przelecieli mnie, jeden po drugim, drugi po trzecim, a ja leżałem i nie umiałem nic zrobić! To tak jakbym sam im to zaproponował!
- Shinya!
- Tak, Kaoru! Macie w zespole dziwkę! - Podniósł głowę i ponownie mokre oczy, od razu natykając się na... usta swego 'przyjaciela'. Tak, Kaoru poddał się presji, jaką wywarła na nim ta sytuacja, no i oczywiście sam poszkodowany.
Pocałunek ten był raczej delikatny i krótki, jednak przelewał przez nich wszystkie emocje. Gdy lider oderwał się od jego ust patrzył na zaskoczoną i "zamurowaną" minę Shinyi. Może nie powinien?
- Kaoru..?! - Zmarszczył brwi.
- Pójdę już, a ty się wyśpij, jutro oczekuję, że zagrasz z nami na próbie. - Powiedział tym swoim władczym tonem, ale jednak uśmiechnął się. Machnął mu ręką na "do widzenia" i wyszedł z mieszkania.
- Kaoru... - Shinya dotknął swoich warg i przejechał po nich palcem wskazującym.
***
Następnego dnia zmobilizowany udał się na próbę. Po drodze spotkał... no właśnie, swojego jedynego pocieszyciela.
- Hej, hej, Shin-chan, przyszedłeś. - Uśmiechnął się podchodząc.
- Nie miałem wyboru. - Mruknął.
- Noo... Powyżywasz się na perkusji to zaraz ci przejdzie. - Popchnął go dłonią na znak, by wszedł pierwszy.
Zaczęli rozmawiać o koncercie, a raczej to Kaoru mówił, Shinya natomiast słuchał, wtrącał słowo co jakiś czas. Wszyscy już byli, siedzieli na scenie.
- O, no proszę, przyszedł na... - Zaczął Die, ale lider rzucił mu mordercze spojrzenie, takie, które mówiło "odezwij się, a oberwiesz tak w pysk, że się nie podniesiesz!". No i przymknął się.
Toshiya i Kyo postanowili zniżyć się do poziomu powiedzienia "Cześć Shinya".
Próba trwała długo, około 4 godzin z dwoma przerwami na papierosa. To dużo, zważywszy na ostatnie poczynania zespołu.
- Kaoru, daj nam spokój już... - Mruknął Die przeciągle.
- Właśnie za twoje zachowanie poćwiczymy jeszcze godzinkę. - Syknął i ostro uderzył palcami o struny gitary, które zaskrzeczały żałośnie i nie wydały z siebie żadnego godnego podziwu dźwięku. Był wkurzony, ale sam nie miał pojęcia, na co bardziej. Na Die`a, to, co przydarzyło się perkusiście, czy na to, co zrobił wczoraj wieczorem... Jak w ogóle mógł go pocałować?! Uznał, że mu odbiło. Stracił w oczach Shin-chana. Kolejne uderzenie w struny.
- Kaoru, może... lepiej zróbmy sobie przerwę. Dłuższą. Tobie też się przyda. - Powiedział Kyo, który cały czas go obserwował.
- Nonsens, musimy grać! - Uniósł głos.
- Lider-sama... - Wtrącił Toshiya błagalnym tonem.
- Przestańcie, zachowujecie się jak trzyletnie bachory!!! - Następne uderzenie w struny.
W końcu Shinya zerwał się ze swojego miejsca i podszedł do fioletowowłosego. Położył dłoń na gryfie tak, by uciszyć, a raczej stłumić okropne i nieprzyjemne dźwięki. Kaoru spojrzał na szczupłą i drobną dłoń, a potem na niego.
- Dobrze, niech będzie. - Urzekł go. Nie umiał mu się sprzeciwić. Odłożył szybko swoją gitarę i wyszedł do 'palarni' z paczką papierosów.
- Shin-chaaaaaan... - Zaczął Die tym swoim okrutnym dla perkusisty głosem. - Maleeeeeństwoooo...
Nagle drzwi od palarni z powrotem otworzyły się.
- Spróbuj nabijać się z Shinyi, to przyrzekam ci, że zrobię ci taką lekcję gry na gitarze, której nigdy nie zapomnisz!!! - Wydarł się wychylając łebek, a następnie był... głośny trzask drzwi.
- Ej, skąd on to słyszał T.T? - Spytał sam siebie Die.
- W końcu to Kaoru, ne? - Zaśmiał się Kyo, a zaraz za nim prychnął Totchi.
Tylko Shinya stał nieruchomo i wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął lider. Coś było nie tak. Ale raczej pozytywnie nie tak. Mimo wszystko zdecydował się tam wejść. Nacisnął klamkę i wszedł, od razu za sobą zamykając.
- S...Shinya? - Nerwowo machnął ręką, żeby dym papierosowy uleciał z powietrza, zgasił także swojego papierosa.
- Uhm... - Mruknął. - Co się dzieje?
- A co ma się dziać?
- Dziwnie się zachowujesz.
- Ja? Wydaje ci się.
- Kaoru... Teraz ty mnie nie okłamuj. Gdy Die chce ze mnie pożartować, ty reagujesz natychmiastowo - jak nigdy. Martwisz się o mnie, wczoraj za wszelką cenę chciałeś ze mnie wydusić prawdę... Pominę kwestię pocałunku, czy co to tam było, choć tego już w ogóle nie rozumiem. W dodatku to dzisiejsze dziwne zachowanie. Co jest? Co się dzieje? - Powtórzył pytania.
-, Bo... ja... - Zaciął się.
- Co ty?
- Właśnie nie wiem... Nie wiem, coś czuję, lecz nie mam pojęcia, co to... Bo ty... Shin-chan mi się wydaje, że ja cię... - "Ja cię kocham" - Dodał sobie w myślach, gdyż nie był w stanie wypowiedzieć tego głośno.
Jak na trzy krótkie dni dla Shinyi to było za dużo. Nie mógł już sobie poradzić, nie wiedział jak poukładać to wszystko w główce.
- Robisz się taki jak Die. Tak naprawdę uwielbiasz się ze mnie nabijać..! Dlatego to wszystko robisz! I pewnie, gdy tylko wyjdę zaraz sprzedasz newsy reszcie, co nie?! Mam pomysł, może jeszcze jakiejś gazecie, hm?!! - W oczach stanęły mu łzy. Kopnął w drzwi i wybiegł z hukiem. Oczy Kyo, Totchiego i Dei`a odprowadziły go do wyjścia.
- Cholera, niech to diabli wezmą! - Zaklął Kaoru i wybiegł za... przyjacielem. Tylko, czy w tej sytuacji to dobre określenie?
- Kaoru! Co się dzieje? - Krzyknął Kyo.
- Nieważne. Idźcie do domu! - Machnął im ręką i wybiegł. Na zewnątrz rozejrzał się. Natychmiast zamókł, gdyż znów zaczął padać deszcz. Jest, dostrzegł Shinyę, biegnącego wzdłuż parkowej alejki. Nie minęła chwila, aż Kaoru dogonił go, - co, jak co, ale szybki to on był.
- Czekaj! - Złapał go za nadgarstek, by mu nie uciekł.
- Daj mi spokój! Wszyscy dajcie mi spokój! - Zaczął się wyszarpywać.
- Nie rozumiesz, że nie chcę... Że... Shinya, przecież nie mógłbym o tym nikomu powiedzieć! A to, co stało się wczoraj... To było szczere! - Opuścił głowę. Po kosmykach włosów sunęły grube krople deszczu. Poczuł, że perkusista przestał się szarpać.
- Ty chyba zwariowałeś, Kaoru. - Mimo wszystko podniósł drobną dłonią twarz przyjaciela. Spojrzał w jego oczy, pełne smutku i żalu. Chciał być kochany i chciał kochać, lecz nigdy nie myślał o nim w taki sposób. Choć gdyby się zastanowić... Kaoru zawsze go intrygował.
- Zwariowałem. Z miłości do ciebie. - Szepnął cicho.
Shinya pocałował lekko Kaoru. Pełen niepewności, bojaźni, lęku i... uczucia.