Cały wredny ja 3
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 08 2011 14:32:34
Autor: Nastia
Witajcie!
Jak widać, zmieniłam troszkę układ tekstu.
Wydawało mi się że nie zawsze widać podział na akapity…
Mam nadzieję że nie utrudni to czytania =='

Poza tym, a może przede wszystkim:
Wielkie, ogromne "DZIĘKUJĘ!", kieruję do mojej Wiedźmy :)
Dziękuje ci Tuś, za cierpliwość i poświęcenie swojego wolnego czasu :*
(i za wsparcie oczywiście;)



***

Pottera nie widzę od półtora tygodnia. I dobrze mi z tym. Tak czy inaczej świadomość, że tutaj jest stała się aż nazbyt męcząca. Po wydarzeniach pierwszej wakacyjnej nocy chyba się więcej nie spił. A przynajmniej prywatnie, jeśli jednak to zrobił. Zresztą, co mnie to obchodzi? Z tego, co wiem przeprowadza jakiś eksperyment i w tym celu siedzi po nocach na wieży. I dzięki Merlinowi. Mam spokój i mogę swobodnie chodzić po zamku. Ja również mam swoje zajęcia. Biblioteka jest mi do nich niezbędna, jestem pewien, że jemu też. Na szczęście on się przerzucił na tryb nocny. Teraz jestem spokojny, że go tu nie spotkam…

…I co za cholerna pomyłka… no, dobra prawie. Usnął nad jakąś księgą. To było do przewidzenia. Zwłaszcza jak na moje szczęście. Obudzić go czy dać mu odespać? Ale tu? Ja potrzebuję ciszy i spokoju, dobrych warunków do skupienia się. Z nim tu, to bardzo mało prawdopodobne.

-Profesorze Potter. -Zaczynam z nadzieją, że to wystarczy. -Profesorze!

Zrywa się, odruchem aurora wyciąga w tym samym momencie różdżkę. Rozgląda się dość nieprzytomnie, jego wzrok pada w końcu na mnie. Rzucam mu w odpowiedzi zimne spojrzenie. Mógłbyś tym we mnie nie celować, Potter? Czerwieni się chowając różdżkę.

-Przepraszam. -Zamyka oczy, chowa twarz w dłoniach wsuwając je pod okulary. Jeszcze przez chwilę uciska palcami skrzydełka nosa, musi być naprawdę zmęczony. -Chyba przysnąłem nad książka.

-Widzę. -Mój zimny głos chyba go trochę otrzeźwia. Spogląda na mnie dziwnie. Z wyrzutem? Mam się czuć winny, czy jak?

-Chyba powinien się pan wyspać, panie Potter. -Uśmiecha się krzywo, nie wierzy że mam dobre intencje. Ma racje. -Bo jeszcze spadnie pan z tej swojej wieży i zaczną mnie podejrzewać o morderstwo. -Dodaję.

Nie mogę go zawieść, nieprawdaż? Nikogo tu nie ma, ale gra się toczy. Grajmy więc.

-Snape… czy ty musisz zawsze… -urywa, wzdycha. Odwraca wzrok. -Dzięki za obudzenie.

-Nie ma za co, Potter. -Idź już, co? Chcę tu posiedzieć.

Ach, jak miło, zbiera swoje szpargały.

-Snape… -odwraca się jeszcze w drzwiach, -czy mogę pana prosić o pomoc? -Nie odpowiadam, unoszę brwi w pytającym grymasie. -To dotyczy mojego eksperymentu. Już prawie zakończyłem obserwacje i będę chciał coś sprawdzić w laboratorium. Nie ukrywam, że pomoc specjalisty by mi się przydała. Ty jesteś w tym najlepszy. -Wybaczę mu "ty" za to, że użył go w połączeniu z "najlepszy". Patrzy na mnie pytająco.

Cóż, prosić zawsze można, prawda? Nie życzę go sobie w moim laboratorium. Ale to jakoś przeboleję. Za to na pewno nie będę dla niego robił za laboranta. Podgrzej to, podaj tamto, wynieś to… w życiu. Nigdy.

-Kiedy kończy pan obserwacje? -A co mnie to obchodzi… Powiedz mu, że może sobie siedzieć w laboratorium, ale niech się trzyma ode mnie z daleka!

-Parę dni… znaczy nocy. -Uśmiecha się. -Myślę, że do końca tygodnia powinienem skończyć.

Merlinie, jak on się pięknie uśmiecha… nie, stop!

-Ile to może zająć? -Po co ja w ogóle pytam?!

-Nie jestem pewien… -marszczy brwi, -co najmniej drugie tyle, ale prawie na pewno dłużej. Myślę, że około trzech tygodni… może miesiąc… -patrzy na mnie niepewnie -to dużo czasu, zrozumiem jeśli pan odmówi.

Odmówię. Oczywiście, że odmówię. To co, że stracę trzy tygodnie z nim sam na sam w moim laboratorium? To co, że byłby mi wdzięczny? To co, że naprawdę jestem ciekaw co robi?

-Naprawdę myśli pan, że praca w laboratorium jest dla mnie stratą czasu? -Mówię. -Poza tym, mam pana zostawić samego w MOIM laboratorium? Panie Potter, kto by to potem sprzątał?

No, to gramy. Później sobie wyrzucę moją głupotę.

-Nie ufa mi pan profesorze? -Pyta z zalotnym uśmiechem.

-Mam nadzieję, że to pytanie retoryczne?

Znowu się uśmiecha. Może i go nie lubię, ale już dawno musiałem mu zaufać. W tej kwestii nic się nie zmieniło. I on o tym wie.

-Cóż… chyba tak. -Spuszcza skromnie oczy, wydaje mi się, czy on ze mną flirtuje? -Miłego dnia profesorze. Zgłoszę się do pana, kiedy skończę obserwację.

-Do widzenia.

I znika za drzwiami. Przez chwilę krążę między półkami wybierając potrzebne mi tomy. Dział ksiąg zakazanych stoi przede mną otworem.

Próbuję czytać, ale mi nie wychodzi. Gubię się w tekście. Cholera jasna… Trzy tygodnie pracy z nim? Z NIM?! I po co mi to?! Nie chcę tego… Jeśli znowu spróbuje ze mną flirtować to na pewno coś mu zrobię. Bo przez ten moment ze mną flirtował, prawda? Dobra, popadam w paranoję. Zaczyna się… i to tak szybko… Niewiedza jest czymś pięknym. Naprawdę. Gdybym nie usłyszał tego, co usłyszałem, nie myślałbym teraz tyle. I na pewno nie o nim.

*

Nie wiem, co będzie chciał robić. Jak przygotować się na coś takiego? Sprzątnąłem laboratorium, teraz tylko trzeba się dowiedzieć, po co. Ingrediencji na pewno nie zabraknie, moje szafy są pełne nawet najrzadszych składników. Nie zaskoczysz mnie Potter. Cokolwiek chciałbyś robić, tu jest wszystko, czego ci trzeba. Szkoda, że moje prywatne laboratorium nie jest aż tak dobrze wyposażone jak to tutaj. Ale, w końcu to też jest moje, prawda?

Jego obserwacje już powinny się zakończyć. Przyznaje, jestem cholernie ciekaw, co chce sprawdzić. I mam nadzieję, że będzie to dla mnie choć trochę wyzwaniem. Ale pozostaje mi jedynie czekać.

Cóż, zawszę mogę zakończyć moje doświadczenie, prawda? Zabawy z eliksirami uspakajają. Teraz myślę tylko o tym. O cieczach bulgoczących w kociołkach, o probówkach wypełnionych próbkami. Tylko zegar mówi mi, że już późno a na zewnątrz musi być ciemno. Kończę ostatnie notatki i sprzątam. Laboratorium powinno być gotowe.

*

Budzi mnie walenie do drzwi. Merlinie jest dopiero 5 rano… przechodzę przez wszystkie moje pokoje po drodze zmieniając ubranie na dzienne. Zabiję, jak on śmie budzić mnie o tej porze?! Otwieram drzwi ze szczerym zamiarem złajania go, ale nie daję rady, kiedy już go widzę.

Jest zmęczony, wygląda jakby nie spał co najmniej tydzień. Ale mimo to, na twarzy ma ten swój rozbrajający uśmiech.

-Przepraszam, chyba pana nie obudziłem? -Zaczyna roztargnionym tonem. Wcale nie jest mu przykro. I owszem, Potter, obudziłeś. -Nie wiem, która jest godzina… -dodaje nieco zmieszany. Nie będę go uświadamiał, nie jestem zegarynką. -Już jasno, -zaczyna znowu z entuzjazmem dziecka, -i właśnie skończyłem opracowywać ostatnie obserwacje. Kiedy możemy zacząć pracę?

Mam cię wpuścić do mojego laboratorium w stanie skrajnego braku snu? Śnisz Potter, a raczej powinieneś. Powinieneś się wyspać.

-Najwcześniej o 15.

-Ale… -patrzy na mnie zawiedziony, -… miałem nadzieję, że od razu…

-10 godzin to minimum, żebyś się doprowadził do porządku, Potter. Sugeruję, co najmniej 8 z nich przespać.

-Co?! Ale Snape, ja nie mam… -zaczyna krzyczeć.

-Czasu? Potter, jeśli natychmiast się stąd nie wyniesiesz i nie prześpisz trochę, to nie będziesz miał również laboratorium. -Mówię zimno.

-Nie jestem dzieckiem… -zaczyna znowu zły.

-A tak się zachowujesz. -Warczę. -A ja nie zamierzam się w wakacje użerać z bachorami.

Złość wygnała na jego twarz szkarłatne rumieńce. Swoją drogą ślicznie mu z nimi. Nic nie mówi, oddycha głęboko, uspakaja się. Patrzy na mnie, niezbyt przychylnie. Odchodzi również nic nie mówiąc. Już bardzo dawno nie widziałem go w takim stanie. Szczerze mówiąc to nie widziałem go takim odkąd wyszliśmy z tamtego domu, po tych "upojnych" trzech miesiącach sam na sam. Widać tylko ja jestem w stanie budzić w nim tak skrajnie negatywne uczucia.

Z jakiegoś powodu sprawia mi to ogromną satysfakcję.

*

Czekam na Pottera od pół godziny. O dziwo nie irytuje mnie jego spóźnienie. Aczkolwiek byłem pewien, że przyjdzie tu jak najwcześniej się da. To daje nadzieję na to, że będzie choć trochę przytomny i świadomy, tudzież że nie rozwali mi laboratorium przy pierwszej okazji. Mam ponure przeczucie, że kiedy tu wpadnie humor mi się diametralnie popsuje.

Słyszę szybkie kroki, cóż, spokój nie trwa wiecznie. Trzask drzwi mówi mi, że wszedł i wypadałoby się odwrócić.

Jak często człowiek się myli! Potter, zdyszany, ma rumieńce na twarzy, widać że biegł, z naręczem papierów w rękach, lewitując kilka skrzynek (pewnie próbki) wygląda iście komicznie! Z niepokojem patrzy na chybocące się skrzynki, pozwalam sobie na drwiący uśmiech. Komiczne.

-Przepraszam, zaspałem… -Czerwień na jego policzkach się pogłębia.

Wygląda… nie. Nawet tego nie pomyślę. I jeszcze ten trochę zaniepokojony wyraz twarzy: jestem zły, czy nie? A potem lekkie oburzenie na widok mojego kpiącego uśmiechu, kiedy już raczy na mnie spojrzeć. Wyraz jego twarzy zmienia się szybciej niż obrazy w kalejdoskopie. Marlinie, jaki on… STOP. Nie, takich myśli sobie nie życzę.

-Nie szkodzi. -Odwracam się z powrotem w stronę tablicy, kończę przepisywać ostatnie robocze notatki.

Poza tym nie chcę go za bardzo drażnić moim kpiącym uśmiechem. Bądź, co bądź jestem ciekaw, co będzie robić.

Kątem oka widzę zdziwienie na jego twarzy, spodziewał się raczej opcji "jest zły". Bez obaw Potter, po paru godzinach pracy z tobą na pewno będę.

Rozkłada próbki. Rośliny… przyglądam się im, nie przepadam za zielarstwem. W mojej obecności rośliny najlepiej się trzymają w stanie ususzonym, lub ususzonym i sproszkowanym. Czasem świeże, ale tylko fragmenty. W każdym razie zazwyczaj martwe i służące mi za ingrediencje.

-Żarłocznik srebrnolistny? -Identyfikuję wreszcie.

Kiwa głową. Dziwna roślina, rzadka, trudna w hodowli. Wyglądem przypomina nieco rosiczkę. Jednak jej ruchome liście zamiast łapać owady, łapią światło księżyca. Bardzo silne właściwości magiczne, składnik silnych mikstur leczniczych. Problem z tą rośliną polega na tym, że te same jej części zebrane w różnym czasie mogą mieć zupełnie różne właściwości. Zależy to w pewnym stopniu od faz księżyca, ale nie zawsze tak samo i nie da się przewidzieć siły jego oddziaływania. Często jest to zabawa na chybił-trafił.

-Dostałem jednego, od Hermiony… -Ton jego głosu jest trochę niepewny. Nie wie czy chcę tego słuchać, za to wie doskonale, że nie znoszę tej wszystkowiedzącej dziewuchy. -i… zauważyłem pewną… prawidłowość. -Tu jest wyraźnie zmieszany. O co chodzi?!

-Jaką, jeśli mogę spytać? -Pytam trochę zniecierpliwiony.

-Między… -Spogląda na mnie, wyraźnie zmieszany, trochę smutny -cyklem tej rośliny, a ruchami Syriusza po niebie. -Kończy cicho, czerwieniąc się, spuszczając wzrok.

Ciągle tęsknisz za swoim skundlonym ojcem chrzestnym, Potter? Myślisz, że mnie to będzie bawić? Nie Potter, ja go tylko nienawidziłem. Nie bawi mnie twoja tęsknota.

-I? -Pytam.

Patrzy na mnie dziwnie, chyba trochę wdzięczny za to, że nie mam zamiaru kpić z niego czy z jego przyjaciół.

- Mam próbki roślin z opisami faz, w jakich były Syriusz i Księżyc. - Pozwala sobie na lekki uśmiech. - Zbierałem je praktycznie przez cały rok. Przez ostatnie tygodnie obserwowałem jak zmienia się sposób pobierania światła Księżyca w zależności od jego faz i jaki ma na to wpływ obecność lub brak Syriusza.

Teraz uśmiecha się do mnie całkiem jawnie i szczerze.

- Mam rozumieć, że będziemy sprawdzać pańskie teorie?

Na słowo "pańskie" jego uśmiech nieco blednie. Na co ty liczysz, Potter?

- Tak. - Odpowiada trochę sucho. - O ile zechce mi pan pomóc.

- Więc? - Pytam po kolejnej długiej chwili ciszy.

- Co "więc"? - Pyta szczerze zdziwiony.

- Od czego zaczynamy? - Odpowiadam znudzonym tonem. - To pański projekt, to pan powinien wiedzieć.

Patrzy na mnie zmieszany. Może i wygląda lepiej niż rano, ale to tylko pozory.