Bo piekło niebem nie jest 6
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 30 2011 19:07:38
6
Ktoś kłóci się nad moją głową. Słyszę podniesione głosy - jeden bliżej i jakby z dołu, drugi nieco dalej. Nie rozpoznaję poszczególnych słów. Nie próbuję otwierać oczu, nie czuję się na siłach. Chwilę balansuję na pograniczu przytomności i z ulgą odpływam ponownie w ciemność.
Budzę się kilkakrotnie na parę uderzeń serca, jakby na próbę. Wciąż w tej samej pozycji, w ciemności, wciąż bez sił.
- To trwa zbyt długo... - dochodzą mnie pojedyncze zdania, albo niezrozumiały bełkot. Nie walczę żeby zostać. Otchłań nieświadomości jest zbyt kusząca i zbyt prosta do osiągnięcia, by z niej zrezygnować.
Kolejny raz jest inny. Budzę się i czuję ból. W przełyku, nadgarstkach, plecach. Leżę na boku, podparty z obu stron poduszkami. Otwieram oczy nawet bez zbytniego wysiłku. Natychmiast dopada do mnie ośliniona, gorąca morda i zaczyna z zapałem lizać mnie po twarzy. Ogar piszczy z radości, z hukiem okładając boki potężnym ogonem.
- Leżeć, Pożoga! - słyszę zniecierpliwiony głos Haggai. Ciepła dłoń przez chwilę spoczywa na moim czole, po czym chwyta mnie za brodę i unosi nieco moją twarz do góry. Napotykam spojrzeniem nachmurzony wzrok Pana Gradu.
- Niech zgadnę, jestem w piekle... - silę się na dowcip. Mój głos jest chropawy i nieprzyjemny nawet dla mnie. Jednak jego twarz natychmiast rozjaśnia się w uśmiechu.
- No wreszcie! Nie spieszyło ci się! - odgarnia mi włosy z czoła i przysiada na brzegu łóżka.
- No co? Wreszcie okazja, żeby się wyspać... - próbuję odkaszlnąć, ale to nic nie daje - Długo mnie nie było?
- Jedenaście dni. Myśleliśmy, że już po tobie.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - uśmiecham się i podejmuję pierwszą próbę podniesienia się do siadu. Haggai przytrzymuje mnie za ramię.
- Nawet nie próbuj! - poważnieje - Jeszcze nie wszystko zagoiło się na tyle, żebyś mógł wstawać. Jak ci niewygodnie, mogę cię położyć na drugim boku, ale na nic więcej nie licz.
Wzdycham, ale posłusznie zostaję w tej samej pozycji. Pan Gradu milczy, najwyraźniej czekając na aż ja coś powiem. Albo o coś zapytam. Otwieram usta, jednak w tym momencie dobiega mnie gdzieś zza pleców głos Rieene.
- Wesoły nam dzień dziś nastał! Zobaczcie kto zmartwychwstał! Witamy z powrotem wśród żywych!
- Też się cieszę, rzekłbym nawet, że bardziej niż ty.
- I bardzo słusznie - dolna część ciała Generała Ciemności pojawia się w polu mojego widzenia. Kuca przy łóżku, a jego usta rozciąga szeroki uśmiech. - Ładnie cię załatwili, nie ma co!
- Co to właściwie było? Nie zdążyłem...
- Klątwa dziewiątego kręgu - przerywa mi Rieene - Nagła A Niespodziewana Śmierć.
Marszczę brwi. Niewielu jest w piekłach magów zdolnych do rzucenia zaklęcia tej klasy. Właściwie mógłbym ich policzyć na palcach. Właściwie trzech z nich znajduje się w tym pokoju. Właściwie zostają tylko...
- To nie ja - na szorstki dźwięk głosu gwałtownie podrywam się z posłania. Shamgar!!!
Przez kilka długich chwil próbuję złapać oddech i mruganiem pozbyć się czarnych plam wirujących przed oczami. Krzyknąłbym, gdyby nagła eksplozja bólu nie wycisnęła mi powietrza z płuc. Opadam na poduszki zagryzając zęby i mnąc w ustach przekleństwa. Kręgosłup na wysokości łopatek pali żywym ogniem. Coś gorącego spływa mi po policzkach.
- Mówiłem, żebyś się nie ruszał! - strofuje mnie Haggai, na powrót podpierając mnie poduszkami. Ból w łopatkach nie słabnie. Wwierca się w mózg, sprawiając, że jestem stanie myśleć tylko o jednym: żeby wreszcie przestało boleć.
- CO jest z moimi plecami? - udaje mi się wykrztusić, choć głos mi się łamie. Rieene nagle z zainteresowaniem zaczyna śledzić krajobraz za oknem, Pan Gradu spuszcza wzrok. Shamgara nie widzę, ale jest ostatnią osobą, którą prosiłbym o odpowiedź na moje pytanie. Odzywa się jednak właśnie on.
- Tamten krąg wyrwał ci czar wiążący skrzydła. Nie zdjął, ale wyrwał. Resztę rozwaliłeś próbując je złożyć. Trzy dni je łataliśmy.
- Nie rozumiem...
- Masz pozrywane ścięgna Malkiarze, rozdartą skórę i powyłamywane kości łopatkowe - mówi cicho Haggai wbijając wzrok w moje oczy - Wszyscy robili co mogli, ale priorytetem było zabranie cię stamtąd.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - pytam ledwie słyszalnym szeptem. Pytam, chociaż boję się odpowiedzi.
- To, że nie wiem, czy twoje skrzydła jeszcze do czegokolwiek się nadają - odpowiada ze szczerością na jaką stać tylko przyjaciela - I ty nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz. A nie spróbujesz, dopóki wszystko ci się tam nie zagoi. Więc nie myśl o tym teraz!
Zamykam oczy i staram się przyswoić usłyszaną informację. Lodowaty dreszcz przesuwa się od ust aż do żołądka, a za nim pełznie ulga, bo przecież to mogło być coś o wiele, wiele gorszego. Przez chwilę przez myśl przeszło mi, że nie mam już...
- Malkiar?
- Jestem, Haggai, w porządku... - niemal słyszę kamień staczający się ze zbiorowego serca obecnych. Zapada cisza, którą przerywa tylko głośny oddech Pożogi i dochodzące zza okien nawoływania. Zaczyna mnie męczyć to leżenie. Fakt, że nie mogę się ruszyć. Stoją nade mną jak nad ofiarą, pewnie patrzą ze współczuciem! Zagryzam zęby. Jestem niesprawiedliwy. A może zwyczajnie zmęczony?
- Czy dobrze zrozumiałem, że składałeś moje połamane gnaty, Shamgar? - silę się na zaczepny ton, żeby przegnać grobową atmosferę jaka nagle zapanowała
- Owszem - po głosie poznaję, że się uśmiecha - I niemałą frajdę sprawiał mi twój wrzask...
- Jassssne! - sarka generał Gradu - Cackał się z tobą jak ze zgniłym jajem! To Shamgar wyciągnął cię z kręgu...
- Ale wysłałem Pożogę...
- Po mnie, wiem. - wtrąca się Rieene - Ale zanim by dobiegł mogło być już po tobie.
- A ja byłem w pobliżu. Tego ryku nie dało się nie usłyszeć.
- Dzięki - rzucam zdawkowo, zastanawiając się co może knuć Cień Anioła Śmierci. Wtedy rano mi groził i wyglądało to całkiem poważnie, a po kilku chwilach ratował mój tyłek, wyciągając mnie z kręgu klątwy. Dopiero teraz dociera do mnie jak wiele mocy i umiejętności to wymagało. Shamgar nigdy nie nosił szarfy, wiem, że jest jednym z najlepszych magów w piekłach, ale żeby aż tej klasy? Owszem, widziałem go w akcji kładącego klątwę. Niewielu potrafi zawiązać te najpotężniejsze, ale żeby je zdjąć trzeba o wiele więcej. Tym bardziej taką! Analizuję w myślach pierwszy zawój, więżący Ogara, drugi był w niego przemyślnie wpleciony, tak, że nie zauważyłem go dopóki do niego nie dotarłem, a wtedy było już za późno. To była pułapka. Nie na Pożogę. Na mnie. Gdybym dysponował swoją zwykła ilością mana dałbym sobie radę, ale teraz...
- Um... mam pytanie... - odzywam się po dłuższej chwili, kiedy zaczyna męczyć mnie pewna rzecz
- Śmiało! - zachęca mnie Haggai
- Czy któryś z moich ludzi widział mnie wtedy... w takim stanie....
Rieene zaczyna się śmiać. Zaraz dołącza do niego Pan Gradu i nawet słyszę ciche parsknięcie Shamgara.
- No bardzo zabawne! - ironizuję - Mogę wiedzieć co was tak śmieszy?
- To takie w twoim stylu, Malkiarze... - zanosi się chichotem Generał Siódmej Plagi
- Czyli jakie?
- Klątwa prawie cię zabiła, ale najważniejsze jest to, czy twoi podwładni nie widzieli cię w zasikanych spodniach... Kiedy ty dorośniesz, co?
- Haggai!
- Nie, nie widzieli. Byliśmy tam tylko my trzej.
- To dobrze - oddycham z ulgą - Muszę dbać o reputację...
- Tak - chichocze Rieene - Wizerunek ponad wszystko!
Mijają dwa tygodnie, zanim wreszcie Haggai pozwala mi wstać. Nie może wiedzieć, że chodziłem po pokoju, kiedy tylko znikał mi z pola widzenia. Pożoga milczy w tej kwestii jak grób. Plecy nie bolą mnie już zupełnie od kilku dni i cały odzyskany animusz wkładam w to, żeby przekonać przyjaciela, że naprawdę czuje się dobrze, i że nie, nic mnie już nie boli. Marzę o kąpieli. O długiej, gorącej, samotnej kąpieli w pachnącej olejkami wodzie. Jakkolwiek lubię Haggai i Rieene, tak ich permanentna obecność od kilku dni działa mi na nerwy i oddałbym naprawdę wiele za możliwość poprzebywania przez jakiś czas sam na sam z własnymi myślami. Muszę przeanalizować kolejne posunięcia naszej armii, zmiany jakie zaszły przez miesiąc mojej nieobecności, a że takowe są, nie uchodziło najmniejszej wątpliwości. Plan działania na pierwszych kilka kroków mam ułożony, wystarczy wprowadzić go w życie.
- Haggai? - zagaduję, ostrożnie wciągając przez głowę bluzę polowego munduru
- Co? - pyta roztargniony, nie odrywając wzroku od czytanego dokumentu, chyba ma mnie dosyć równie mocno jak ja jego.
- Potrzebuje przepustkę na kilka godzin, na powierzchnię...
- Nie ma mowy! - rzuca ostro nawet na mnie nie patrząc. Unoszę brwi zdziwiony. To odrobinę niepokojące.
- Mam szlaban? - pytam lekko
- Owszem, dla własnego dobra.
- Żartujesz? - upewniam się
- Nie. Nie żartuję, Malkiarze. - odkłada pergamin i zakłada ręce na piersi - Nie jesteś głupi, więc się pewnie domyśliłeś, że ta pułapka była zastawiona specjalnie na ciebie. Dlatego Shamgar nie miał problemu z przerwaniem kręgu. Ktoś nieźle się namęczył, żeby załatwić cię właśnie w taki, a nie prostszy i pewniejszy sposób...
- Jasne. Że niby tak łatwo mnie załatwić? - sarkam
- Akurat w twoim przypadku sztylet pod żebro jest pierwszym narzucającym się rozwiązaniem. Daruj, mały, ale w zamku na pęczki jest wojowników zdolnych nakopać ci do tyłka. Zaś co do twoich umiejętności magicznych nikt tak naprawdę nie wie, co stało się na wschodniej flance. Nadal masz opinię jednego z najsilniejszych magów, ktoś dużo zaryzykował. Przecież przy normalnym poziomie mana dałbyś sobie rade ot tak! - pstryka palcami, żeby pokazać jak dałbym sobie radę. - Nie dość, że klątwa spłynęłaby po tobie jak woda po kaczce, to jeszcze nie miałbyś problemu z wyśledzeniem twórcy.
- Czyli albo jest głupi, albo ma świadomość mojego... kalectwa... tak?
- Tak.
- Dlatego nigdy nie byłeś dobrym strategiem, Haggai. - prycham wstając - Myślisz w kategorii czarne - białe, a miedzy tym jest jeszcze milion odcieni szarości. Muszę wyjść na powierzchnię właśnie w związku z tym atakiem. Jeżeli nie wydasz mi przepustki, wyjdę bez niej. - oznajmiam spokojnie
- Nie wyjdziesz.
- Obserwuj mnie! - odwracam się i ruszam w kierunku drzwi. Naprawdę lubię Haggai. Bardzo. Ale czasami, zwłaszcza kiedy zaczyna mi ojcować, strasznie mnie wkurza.
- Pożoga, zatrzymaj go. - słyszę za sobą cichy głos. Ogar, który do tej pory spał pod biurkiem na stopach Pana Gradu, susem dopada do drzwi. Staje między mną a nimi i obnaża zęby w niemym ostrzeżeniu. Kiedy robię kolejny krok przyczaja się na przednich łapach gotowy do skoku.
- Leżeć - syczę przez zęby, ale chart ani drgnie - Pożoga leżeć do cholery! - podnoszę głos, ale znów zostaje zignorowany - Szlag! Słuchasz mnie czy jego?!
Po reakcji wnoszę, że jednak nie mnie.
- Masz areszt domowy, Malkiarze, aż do wyjaśnienia - rzuca spokojnie Haggai - Pożoga odprowadzi cię do komnat, nie wolno ci opuszczać szóstego kręgu, chyba że ze mną, Rieene albo Shamgarem.
Otwieram usta, żeby zaprotestować, ale Pan Gradu przybrał już pozę autorytetu. Jest w końcu odpowiedzialny za bezpieczeństwo zamku.
- To świństwo. Wiesz o tym! - kręcę głową, odwracając się do niego gwałtownie - Nie możesz mnie zatrzymać bo ci się tak podoba! Jestem dorosły, mam swój rozum. Jestem generałem, do diabła!
- Zmień ton, Malkiarze.
- Haggai, przecież to idiotyzm!!!
- Udasz się do swoich komnat! Natychmiast!
- Nie ma mowy.
- To rozkaz, generale! - przybiera oficjalny ton. Mimo, że tak jak ja jest generałem, tytuł naczelnego dowódcy bezpieczeństwa daje mu prawo wydawania mi poleceń. Milknę. Z tym już nic nie jestem w stanie zrobić. Po dłuższej chwili, wbrew sobie, salutuję krótko i niedbale.
- Tak jest...
- To dla pańskiego dobra! - wstaje za biurka, a oczy aż skrzą mu od złości - Otrzyma pan oficjalne wytyczne na piśmie. A teraz proszę wykonać rozkaz!
- Tak jest. - salutuje znów i odwracam się do niego tyłem
- Pożoga odprowadź go i pilnuj. - chart macha raz ogonem i zajmuje miejsce za moimi plecami. Mam ochotę wybiec i przenieść się gdziekolwiek, na złość Haggai, ale sam sobie uświadamiam, że to dziecinne i małostkowe. Otwieram drzwi i wkraczam wprost w migocące za nimi przejście do szóstego kręgu. Wynurzam się tuż przed własną kwaterą. Pożoga nie wchodzi za mną. Kładzie się przed wejściem, obserwując mnie spod półzamkniętych oczu. Nawet nie trzaskam drzwiami. Opieram się o nie plecami przez krótką chwilę rozkoszując samotnością. Haggai postąpił po świńsku. Niemniej jednak jest kilka sposobów na obejście w ten sposób wydanego rozkazu, a ja nie czuję się w obowiązku grać fair. Kąpiel. A później się pomyśli.
W łaźni odkręcam kurki i zrzucam mundur, w podwójnym odbiciu w lustrze widzę dwie podłużne szramy na plecach, wyraźnie odcinające się czerwienia od opalonej skóry. Korci mnie, żeby rozprostować skrzydła, ale na swoim zaklęciu wiążącym czuję drugie, prawdopodobnie nałożone przez Rieene, którego nie będę w stanie zdjąć. Takie ubezwłasnowolnienie jest frustrujące! Wszystko przez tą cholerną mana! Wszystko!
<