Szczęście w mrokach, na tropach ciemnosci recenzja
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 05 2011 22:45:35
Autor: Lynn Flewelling
Wydawnictwo (w Polsce): Zysk i S-ka


Dziś będzie o książce (piszę jak o jednej, ale mam na myśli dwa tomy), która w piorunującym tempie wspięła się na same wyżyny mojej listy książek ulubionych, choć początkowo nic tego nie zapowiadało...

A było to tak:
Książkę zakupiła bliska mi osoba na stoisku tzw. taniej książki (naturalne środowisko życia Keth). Z okładki wstrętna (znam to powiedzenie o książkach i okładkach -_-), z opisu na zadku - przeciętne fantasy. Jednym słowem nic interesującego. Dlatego nie ja ją kupiłam, a on ;). Ja łaskawie zgodziłam się ją przeczytać. W wolnej chwili. Z braku ciekawszych lektur. Głupia, głupia Keth.
Nadeszła chwila nudy i braku ciekawszych lektur (zawsze w końcu nadchodzi). Doszłam do wniosku, że no, ostatecznie mogę się poświęcić. Mimo najbardziej entuzjastycznych opinii byłam... hm, sceptyczna. Kiedy jestem sceptyczna, czepiam się. Przez pierwsze 20 stron szło mi nieźle. Przez następne, trochę gorzej. A potem... Potem zapomniałam, że przecież miałam się czepiać.
Fakt faktem, niewiele tam jest do uczepienia się. Jak zawsze, dla chcącego wszystko możliwe, ale to przestaje mieć w pewnej chwili rację bytu. Książka jest po prostu dobra. Fabuła ciekawa, intryga nie tak znów oczywista, bohaterowie budzący szczerą sympatię.
No i to podejrzenie, podejrzenie, które w każdej rasowej fance/fanie yaoi zalęgnie się niemal od początku: "Czyżby on?...Nieee, to niemożliwe...A może jednak?...Tak...Tak, tak tak, TAK!". Na to ostateczne "TAK" trzeba będzie co prawda poczekać do końca drugiego tomu, ale czekać warto. Czekanie to jest, przyznam, zajmujące. A to "tak" nie przychodzi wcale tak naturalnie i nie stanowi o happy endzie. Celowo będę tu unikać zagłębiania się w szczegóły tej historii, gdyż myślę, że jej samodzielne odkrywanie sprawi czytelnikowi więcej przyjemności. Mogę wspomnieć tylko o tym, że w drugim tomie jest scena, która dla mnie osobiście stanowi jedną z najpiękniej napisanych scen o odkrywaniu swego pożądania i miłości do osoby, której nie podejrzewaliśmy w ogóle o to, że mogłaby być obiektem takich uczuć. Mogę napomknąć także o tym, że brak tu hollywoodzkiego zakończenia, co dla mnie stanowi zaletę. Nie znaczy to wcale, że powieść kończy się źle. Kończy się wiarygodnie. Jak historia pisana przez życie, które może wiele dać, ale i wiele zabrać. A chyba nie muszę przekonywać, że poszukujemy takiej wiarygodności nawet w książce fantasy, czyli teoretycznie zupełnie oderwanej od rzeczywistego świata.
Nie mam w planach popadania w zbędny patos, dlatego nie napiszę, że jest to książka o odwadze, przyjaźni, lojalności, czy miłości w końcu, choć niewątpliwie tak jest. Tylko, że w ustach recenzenta takie ogólniki brzmią banalnie. Co innego, gdy są subtelnie wplecione w ciekawą przygodę bohaterów, którzy z każdą stroną stają się coraz bardziej żywi. Na których z każdą stroną coraz bardziej nam zależy. A pod koniec zależy nam nawet za bardzo.
Nie oddałam tomu pierwszego po przeczytaniu go. Bezwzględnie wykorzystałam wszystkie dostępne mi kobiece sztuczki, żeby nie musieć go oddawać. Zapożyczyłam się, żeby nabyć tom drugi. Tom trzeci ( nie wydany w Polsce) sprowadziłam z amazona.
Niech to starczy zamiast słowa "polecam!".
Pozdrawiam
Kethry

P.S. A propos tomu trzeciego. "This is not a trilogy" zastrzegła Lynn Flewelling na początku tomu trzeciego. I faktycznie można tomu trzeciego nie czytać, bo przygoda z tomu pierwszego i drugiego kończy się w tomie drugim. Tom trzeci to rozpoczęcie nowego wątku, nowej przygody, która jednakże dotyczy tych samych bohaterów. Jestem w tym tomie mniej zakochana niż w dwóch pierwszych, może dlatego, że para moich ukochanych bohaterów schodzi z lekka na boczny plan. Tym niemniej jest to również znakomicie napisana powieść i bardzo żałuję, że nasz wydawca nie zdecydował się na wpuszczenie jej na polski rynek. Ale może kiedyś...

Tom trzeci - Lynn Flewelling "Traitor's Moon".





Kethry