Pamiętnik
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 29 2011 21:21:14
Przyglądałem się Jacobowi od dłuższej chwili. Siedział na łóżku z plecami wspartymi o wezgłowie, na podciągniętych kolanach oparł duży zeszyt w twardej, skórzanej oprawie. Pisał. Śledziłem szybki, równy ruch jego ręki, który musiał na grubym żółtawym papierze pozostawiać szlak atramentowych liter spod złotej stalówki markowego pióra. Jacob poza cieniutkim jak włos złotym łańcuszkiem i zawieszonym na nim maleńkim krzyżykiem, oraz biało-czerwonym ręcznikiem frotte na mokrych włosach nie miał na sobie kompletnie nic. Leżąc niecały metr od niego podziwiać mogłem wszystko. Poczynając od wypielęgnowanych stóp, poprzez smukłe łydki, kształtne uda przechodzące w interesującą krzywiznę bioder, łagodne mięśnie brzucha, gładki opalony tors, po bladoróżowe usta i komicznie zmarszczone jasne brwi nad błękitnymi jak niebo oczami. Intymne sedno zasłaniały mi częściowo podkurczone nogi i ów oprawiony w skórę zeszyt właśnie. Ciekaw byłem co pisze. Nie tak jednak, żeby zapytać. Kwadrans temu skończyliśmy się pieprzyć. Czy też kochać, jak powiedziałby Jacob. Ja zapaliłem, a on wziął coś, co wszyscy Amerykanie z upodobaniem nazywają 'szybkim prysznicem', wrócił w turbanie na głowie, wyciągnął z teczki kajet i zaczął pisać. Jego dłoń przesuwała się rytmicznie szybko, czemu towarzyszył niemal niedosłyszalny dźwięk tarcia metalu po mięsistym papierze. Jedyny dźwięk w otaczającej ciszy. Był całkowicie nieświadomy faktu, że mu się przyglądam. Natrętnie. Zagryzł dolną wargę, a na jego policzkach wykwitł ostrożny rumieniec. Jeżeli to był pamiętnik, mógł opisywać właśnie to, co robiliśmy przed niespełna dwudziestoma minutami i wtedy rumieniec byłby w pełni uzasadniony…

Przyjechałem po niego pod szkołę, jak co tydzień w piątek, punktualnie o trzeciej. Do mojego mieszkania jechało się dokładnie dwadzieścia minut. Całą drogę milczeliśmy, a ja korzystając z dobrodziejstwa automatycznej skrzyni biegów, trzymałem dłoń wysoko na jego udzie. Winda od rana nie działała, więc na czwarte Pietro wdrapaliśmy się po schodach. Otworzywszy drzwi, ująłem go za koniec czarnej krawatki i jak na smyczy pociągnąłem w głąb mieszkania. Wprost do sypialni. Teczkę rzucił gdzieś w przedpokoju, podparł się obiema rękami, kiedy pchnąłem go na łóżko. Sięgnąłem do rozporka i uwolniłem już od dłuższego czasu sztywnego zwierzaka. Jacob chciał się podnieść, ale pchnąłem go powrotem, po czym uklęknąwszy na nim okrakiem, przysunąłem biodra do jego twarzy. Bez najmniejszego protestu wziął mnie w usta. Głęboko aż do gardła. Długą chwile oddawałem się gorącej pieszczocie jego warg i języka, nie na tyle jednak, by spuścić mu się w buzi. To by było stanowczo zbyt szybko. Zszedłem z niego i szarpnięciem za ramię, obróciłem go twarzą w dół. Dwa mocne klapsy w opięte cienkim materiałem pośladki, wywołały tylko dwa gwałtowne wdechy. Szybko się uczył.
- Zdejmij spodnie - poleciłem po francusku. Wstał i prowokacyjnie wolno rozpiął skórzany pasek z logo szkoły na klamrze, a następnie pięć lśniących guzików. Nie czekałem aż sam obnaży biodra. Szarpnięciem zsunąłem spodnie razem ze slipkami na jego uda i delikatnym pchnięciem posłałem na kolana. Klęczał teraz przed łóżkiem, opierając się na nim górną połową ciała, wypinając w górę swoją apetyczną czekoladkę. Przez chwile chłonąłem piękny widok. Przykucnąłem za nim i sięgnąwszy dłonią między jego uda, musnąłem palcami sztywno stojący członek i aksamitną mosznę. Żadnego włoska - tego nauczyłem go już przy pierwszej lekcji. Drgnął kiedy połaskotałem opuszką palca jego wejście, za co oberwał kolejnego klapsa. Tym razem jęknął, co postanowiłem sobie zapamiętać.
- Co mam zrobić z tym ślicznym cukiereczkiem - zapytałem kpiąco
- Zrób mi dobrze - jęknął
- Zrób MI dobrze. Proszę. - poprawiłem akcenty, każde słowo popierając klapsem, od których jego pośladki ślicznie się zaróżowiły.
- Zrób mi dobrze. Proszę. - powtórzył idealnie. I czyż mogłem się oprzeć takiej prośbie? Pochyliłem się i musnąłem go językiem, czując jak spina się od dotyku. Lubił to, a ja lubiłem jego smak, więc zabawiałem się tak dość długo, rozkoszując się niemal bolesnym oczekiwaniem i jego chrapliwymi pomrukami. Jacob wzdychał z twarzą wtuloną w pościel i zachęcająco kołysał biodrami. Wyprostowałem się wreszcie i zajmując miejsce między jego szeroko rozstawionymi kolanami, kawałek po kawałku wepchnąłem mojego zwierzaka głęboko w ciasne kakaowe oczko. Jęknął głośno, wyginając plecy w łuk.
- Co dalej? - zamarłem w bezruchu
- Zerżnij mnie. Mocno. - głos mu się załamał
- Zerżnij MNIE mocno. Proszę. - poprawiłem go znów, przy każdym słowie cofając się niemal całkowicie i gwałtownie uderzając w jego biodra.
- Proszę… - krzyknął płaczliwie, ale ja nie miałem zamiaru rezygnować. W końcu korepetycje to korepetycje.
- Zerżnij mnie mocno. Proszę. - powtórzyłem, solidnie akcentując każdy wyraz. Uczciwie próbował, ale przy problemach z normalnym oddychaniem, jakie chwilowo miał, nie było to specjalnie łatwe. Przećwiczyliśmy zdanie kilka razy. Nawet kilkanaście, ale dopiero gdy pochyliłem się, ująłem jego członek i zacząłem rytmicznie pieścić, powiedział - a właściwie wykrzyczał - to prawidłowo. W nagrodę przyspieszyłem tempa, biorąc go jeszcze gwałtowniej.
- No, powiedz, że jest ci dobrze… - wyszeptałem mu do ucha
- Jest mi dobrze. Baaardzo dobrze. Jeszcze! - wyjęczał. Dałem mu klapsa wolną ręką, więc się sam natychmiast poprawił - Jeszcze, proszę!
Chrapliwe francuskie słowa z jego ust cholernie mnie podniecały. Powściągnąwszy na chwilę zapędy dydaktyczne, zerżnąłem go ostro, doprowadzając do krzyku, kiedy spuszczał się w moją dłoń. Doszedłem dwie minuty później, mocno wbijając się w słodką dziurkę.
- No a teraz ładnie mnie wyczyść i podziękuj - zażądałem wycofując się i siadając na łóżku.
- Dziękuję… - szepnął, a potem zrobił mi loda tak dobrze, że skończyłem mu w ustach. Przytrzymałem jego głowę przy swoim kroczu tak długo, aż nie przełknął i nie zlizał z mojego zwierzaka resztek spermy. Dopiero wtedy pozwoliłem mu wstać i pójść pod prysznic, a sam nie zapinając nawet rozporka sięgnąłem po papierosy.

- Jacob? - zagadnąłem po dłuższej chwili. Popatrzył na mnie znad notatnika słodko, jak rozpieszczony szczeniak. - Dobrze ci było?
- To chyba najgłupsze pytanie jakie usłyszałem - odparł doskonale płynną francuszczyzną - Oczu nie masz?
Roześmiałem się, naprawdę go lubiłem.
- Bo wiesz - ostentacyjnie spojrzałem na zegarek - Skoro twój stary płaci mi czterysta dolców za godzinę, to szkoda marnować ten czas… - wyciągnąłem mu z ręki kajet i rzuciłem koło łóżka. Kolejny kwadrans wart był każdych pieniędzy. Kiedy Jacob poszedł do łazienki znów się umyć i ubrać, sięgnąłem po jego zeszyt i otworzyłem go na ostatniej zapisanej stronie. Faktycznie był to pamiętnik. Równe, niemal kaligraficzne pismo, składało się we francuskie zdania. Czytając, mimo dwóch błędów gramatycznych, stwierdziłem, że naprawdę było mu dobrze, chociaż on seks ujmował zdecydowanie bardziej poetycko. Rozbawiła mnie końcówka.
Leży, pali. Myśli, że nie wiem, że gapi się na mnie. I pewnie zastanawia się co pisze, ale nie pyta. Ciekawe, czy wie, że mam ochotę na jeszcze…
Uśmiechnąłem się, po czym wyjąłem z szuflady nocnej szafki czerwony cienkopis i poprawiłem błędy. Pod ostatnim zdaniem napisałem 'Oczywiście, że wiedziałem.' I oceniłem na 5=.